.

.

czwartek, 29 grudnia 2011

Zegar tyka, zmiany, kalendarze.

Dzisiaj zrobiłam kalendarzowe zakupy. Dla mnie to jak rytuał, bo ten potrzebny gadżet musi spełniać określone kryteria. Idealny kalendarz powinien być ładny, aby miło było na niego patrzeć, zawierać cytaty, które lubię czytać, niemało miejsca na zapiski, bo sporo notuję i mieścić się w torebce, bo wiele godzin właśnie w tym miejscu będzie mi towarzyszył. Przez kolejne dwanaście miesięcy będzie moim praktycznym i ważnym towarzyszem. Kalendarz będzie coraz grubszy, bo mam tendencję wkładania do niego przeróżnych kartek, zakładek, zdjęć itp. Im więcej miesięcy upłynie, tym więcej wagi nabierze.
Koniec roku skłania mnie zawsze do refleksji, podsumowań, nowych planów. Niektórzy twierdzą, że nie ma sensu robić noworocznych postanowień, że należy je czynić na co dzień. Zgadzam się, że nie tylko raz w roku powinniśmy mieć motywację do pozytywnych zmian, ale myślę, że noworoczne plany także są dobre. Każdy pretekst do zabrania się za siebie jest dobry. Powoli szykuję się do spisania mojej nowej listy priorytetowej, a Wy?
 

Hiacynt zakupiony w ubiegłym tygodniu zakwitł w Boże Narodzenie, ma cwaniak idealne wyczucie czasu. A jak pięknie pachnie :)

wtorek, 20 grudnia 2011

Przedświątecznie

Ostatnio niewiele czytam w wirze przygotowań przedświątecznych. Od czasu do czasu podczytuję Opowieści wigilijne Dickensa, ale z ręką na sercu oświadczam, że najlepszym z tych opowiadań jest Opowieść wigilijna o Scrooge'u.
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam ręcznie robione bombki i chętnie ozdabiam nimi mieszkanie. W ogóle ozdabianie domu przed Bożym Narodzeniem jest magiczne i sprawia mi wiele radości i frajdy. Wszelkie pojedyncze bibelociki, takie unikatowe egzemplarze wyglądają uroczo. Kusi mnie w tym roku na zrobienie pachnących pierniczków, wymyślanie dekoracji i powieszenie ich na choince. Poniżej wyjątkowe i bliskie sercu egzemplarze. Już nie mogę się doczekać ubierania choinki. Baaardzo lubię ten okres roku.
 

wtorek, 13 grudnia 2011

Maria Ulatowska, Sosnowe dziedzictwo

O książce Marii Ulatowskiej czytałam bodajże tyle samo opinii pozytywnych, co negatywnych. Konsternacja i mętlik w głowie. Momentami nie wiedziałam czy warto nabyć ten tytuł czy nie. Jednak nawet recenzje negatywne podziałały na mnie zachęcająco, bo niektórzy blogerzy krytykowali to, co akurat ja lubię w literaturze.
 

Koniec końców będąc ostatnio w stolicy zdecydowałam się na zakup Sosnowego dziedzictwa. Tom musiał chwilę odczekać na lekturę. Przez ten czas delektowałam się estetyką okładki. Moim zdaniem jest jedną z najlepszych jakie widziałam. Po pierwsze  świetna, nastrojowa fotografia, po drugie kobieca i subtelna czcionka, po trzecie idealnie dobrana kolorystyka napisów ( czasami źle dobrany kolor liter na okładce kompletnie niweczy jej wygląd). Takie okładki bardzo lubię i chętnie chwalę, bo na to zasługują. Treść książki przypadła mi do gustu. Jest kobieca, ciepła, mądra, mówi o spełnianiu marzeń, ma happy end, co bardzo cenię w literaturze. Wiele osób ganiło nagromadzenie zdrobnień, rzeczywiście są, ale mi nie przeszkadzały, ich ilość jest usprawiedliwona. Styl autorki ułatwia lekturę. Książkę odebrałam w ten sposób jakby pewna starsza osoba opowiadała historię swojej rodziny, miałam wrażenie jakbym słuchała ( jednocześnie czytając) słów mojej babci czy dziadka o przeszłości - a to wszystko na plus dla książki, bo jest w tym pewien specyficzny urok i czar. Jedyną rzeczą która mi przeszkadzała były trzy Anny. Mianowicie główna bohaterka, jej matka i babcia. Czyż nie ma innych imion? Retrospekcje z życia babci i mamy powodowały bałagan, gdyż momentami gubiłam się o której Annie czytam. Historia z sejfem także jest naciagana, bo jakże to tak aby mając stary sejf, przez tyle lat do niego nie zajrzeć, tylko spokojnie używać jako stojaka pod paprotkę. Wybaczcie, ale to nierealne. Podsumowując książka mi się podobała, ponadto jest świetną lekturą na tę porę roku. Kolejny tom także zamierzam kupić. Polecam osobom, które lubią tego typu klimaty.

czwartek, 1 grudnia 2011

Mój prywatny księgozbiór, uchylam rąbka tajemnicy :)

Zgodnie z obietnicą złożoną magdzielenardo prezentuję zdjęcia mojej prywatnej biblioteki. Magdzie dziękuję za zaproszenie. Na pierwszy ogień idzie największa półka książkowa z sypialni, różne tytuły, tomy stare i nowe, moje powieści i pozycje z tematyki ekonomiczno-inwestycyjnej męża oraz podręczniki z historii literatury, które dzielnie służyły mi podczas studiów. O takim regale marzyłam od dawna, ale będę musiała pomyśleć nad czymś nowym, bo jak można zauważyć półki się już trochę powyginały pod tymi kilogramami.
Kolejna fotografia to szafka nocna przy łóżku z wiernie służącą lampką, kremem do rąk niezbędnym na aktualną porę roku i ze stosikiem bibliotecznym oraz najnowszym nabytkiem czyli Letnim domkiem. W tym miejscu znajdują się zawsze zdobycze biblioteczne i książki aktualnie czytane.
Poniższe zdjęcie to jedna z półek wąskiego regału w salonie, która gromadzi najgrubsze zdobycze literackie. Królują słowniki i świetnie ilustrowane oraz genialnie napisane dzieła Waltera Moersa. Na wyższej półce koronkowe bombki choinkowe - dzisiejszy zakup, cięszę się nimi jak dziecko :)
Na półce pod telewizorem znowu trochę książek. Tutaj na plan pierwszy wysuwają się książki kucharskie. Lubię piec i gotować, więc i takie tytuły znajdują się w mojej bibliotece. Mam w planach zdobycie książek Nigelli Lawson, Julii Child, Doroty z bloga moje wypieki i wielu, wielu innych. Ostatnio testuję przepisy na muffiny.
 Ostatnie zdjęcie prezentuje komodę, będącą schronieniem dla najnowszych tytułów. Część książek stoi w dwóch rzędach. Marzy mi się kiedyś zgromadzenie całego księgozbioru w jednym miejscu, a najlepiej wydzielenie specjalnego pomieszczenia na gabinet-bibliotekę, ale to bliżej nieokreślona w czasie sfera marzeń. Na razie cieszę się tym, co mam :)

poniedziałek, 28 listopada 2011

Mam gościa :) Mam zaszczyt przedstawić...

Dzisiaj mam przyjemność opublikować gościnnego posta. Prezentuję Wam Wioletę z bloga http://interiorspl.com/. Kto nie zna tego bloga, to zachęcam do poznania. Wioleta pisze o wystroju i dekoracji wnętrz. Często do niej zaglądam poszukując inspiracji do dekorowania mojego mieszkania i podziwiania pięknych pomieszczeń i przedmiotów. Autorką posta jest Wioleta, oddaję jej głos:

"Witajcie,

Czytacie właśnie gościnny post napisany przeze mnie - Wioletę Konieczną, miłośniczkę książek,
wnętrz oraz projektów "Zrób to Sama" - założycielkę bloga InteriorsPL.com.
Odkąd sięgam pamięcią, książki zawsze były obecne w moim życiu. Pokochałam je od momentu,
gdy przeczytałam moją pierwszą książkę. Czytałam zachłannie wszystko, co wpadło mi w ręce,
nie dbając niekiedy o rogi czytanych przeze mnie pozycji i zagninając strony, aby zaznaczyć sobie,
gdzie skończyłam czytać. Upływ lat zmienił jednak moje nastawienie do książek - teraz traktuję
je z należytym szacunkiem, a praca w zawodzie, jako stylistka wnętrz nauczyła mnie, że książki
mogą służyć również innym celom :) Czy wiecie, że przeczytane już książki mogą posłużyć Wam,
jako ozdoba wnętrz? Używanie książek do dekoracji wnętrz nie jest niczym nowym i istnieje wiele
sposobów na ich użycie. Staranne, a czasem wręcz rozrzutne ich ułożenie na regale, na stoliku
kawowym lub podłodze potrafią zmienić każde pomieszczenie w miejsce przyciągające i magiczne.
Ale teraz przyznajcie się moi drodzy - kto z Was nadal zagina rogi stron? Czy widzę kilka potakiwań?
Chcę Wam dzisiaj pokazać, jak w szybki i tani sposób zrobić eleganckie zakładki do książek. Wystarczy
chwila wolnego czasu, kilka wstążek oraz dobre chęci :) Jako, że blog Anety nazywa się 'Fioletowa
Biblioteka Anety', postanowiłam specjalnie dla niej zrobić fioletowe zakładki.

 



Jak sami widzicie zrobienie takiej zakładki jest dziecinnie proste! Za pomocą kilku cyrkonii, guzików
oraz kleju możecie wykonać całe mnóstwo pięknych zakładek! A wiecie, co w tym wszystkim jest
najlepsze? Że mając tak ładne zakładki przestaniecie zaginać rogi stron! ;)
Pozdrawiam ciepło i życzę zarówno Anetce jak i Wam wielu fascynujących i wciągających lektur! Do
usłyszenia!"

Wioleto dziękuję za współpracę i miły fioletowy akcent :) A Was moi drodzy zachęcam do zrobienia samodzielnie zakładek do książek i zaprezentowania efektów.

poniedziałek, 21 listopada 2011

Elizabeth Kostova, Historyk

Na książkę natknęłam się przypadkiem w bibliotece. Wcześniej nic mi nie było wiadomo o książce ani o autorce. Mając już w domu Historyka, przeszukałam czeluście Internetu w poszukiwaniu blogowych recenzji tytułu. Niestety nie znalazłam ich zbyt wiele. Przed lekturą znałam jedynie opis z okładki zaczynający się od słów:

Nie do zapomnienia, monumentalna opowieść o wciąż frapującym Draculi, autentycznym i legendarnym. Pełna napięcia historia, w której mieszają się ze sobą fakty rzeczywiste i fantazja, przeszłość i współczesność. Przeszukując bibliotekę ojca, młodziutka Amerykanka natyka się na średniowieczną księgę i skrytkę z pożółkłymi listami. Kiedy pogrąża się w lekturze, świat staje się dla niej koszmarem. Odkrywa pełną sekretów mroczną przeszłość ojca i wpada na trop prowadzący do rozszyfrowania tajemniczych losów matki. Stare listy, uzupełniane wspomnieniami ojca, wiodą śladami nieumarłego - pozwalają odkryć prawdę o Vladzie Palowniku, średniowiecznym władcy, którego barbarzynskie panowanie leży u podstaw mitu o Drakuli. Dziewczyna staje przed pytaniem: czy powinna iść w ślady ojca i badać legendę Vlada, prowokując twarzyszące mu zło? Jednak pamięć o matce zwycięża i córka włącza się w emocjonujące poszukiwania prowadzone przez ojca. I tak zaczyna się pełna przygód wyprawa po krajach całej Europy oraz w fascynującą przeszłość.

Te słowa skłoniły mnie w bibliotece do wypożyczenia książki i tu musze pochwalić autora tego opisu z okładki, bo opis kusi i okazuje się, że warto sięgnąć po to ponad sześćsetstronicowe tomiszcze. Moda na najnowsze książki wampiryczne mnie nie wciągnęła. Z tej tematyki znam jedynie serię o Sookie Stackhouse autorstwa Charlaine Harris ( bardzo słaba w mojej ocenie) oraz Zmierzch ( który przeczytałam z zaciekawieniem, ale i zauważałam jego błędy i absolutnie nie polecałabym nastoletniej dziewczynie). Z tej tematyki znam jeszcze Wywiad z wampirem Ann Rice ( wspominam średnio, nie podobały mi się wampiry, które niezgodnie z legendami nie bały się czosnku ani krzyża), Miasteczko Salem Kinga ( świetna książka, zresztą jedyna autorstwa Kinga, która mi się podobała, ślęczałam nad nią do rana aż przeczytałam). Do tej listy dołączam skończonego dzisiaj Historyka Elizabeth Kostovej. Porównując go do powyższych tytułów uznaję go za szlachetną, drogocenną perłę i niekwestionowany majstersztyk. I tutaj głęboki ukłon w stronę stylu autorki, który szczyci się kunsztem, umiłowaniem słowa pisanego, zdolnością używania środków stylistycznych, a to wszystko ku niekłamanemu zachwycie czytelnika. Kocham książki, które pozwalają mi się delektować słowami, zdaniami, stylem używanym przez pisarza, a Historyk zaserwował mi swoistą ucztę kulinarną. Moje kubki smakowe (czyli czytelnicze) zostały zaspokojone, nasycone, ukontentowane w stu procentach. Podobał mi się zdecydowany nadmiar opisów w stosunku do dialogów. W tej książce opisy są wciągające, wyjątkowo dobre. Zamiast widowiskowych popisów rodem z amerykańskiego kina akcji okraszonego szybkością, drastycznością i wybuchowością, otrzymujemy fascynujące i magiczny świat bibliotek, archiwów, budynków sprzed wieków, tajemniczych rękopisów, podziemi, tajemnic. W tym świecie walka jest prowadzona za pomocą starych ksiąg, historycznej wiedzy i inteligencji, a nie za pomocą naboi. Pomimo tego tempo akcji jest sprawne, choć nie zawrotnie szybkie, książka wciąga, że ciężko oderwać się od lektury. Jednocześnie chce się czytać powoli, by jak najpóźniej się skończyła. To nie jest tytuł, o którym szybko zapomnę. Zdecydowanie polecam i fanom dzisiejszych paranormal romance i fanom książek o wampirach jak i wszystkim miłośnikom czytania. Myślę, że to lektura dla każdego bez względu na upodobania czytelnicze.


poniedziałek, 7 listopada 2011

Izabela Szolc, Strzeż się psa

Ze wszystkich zwierząt udomowionych najbardziej lubię psy, odkąd pamiętam w moim domu zawsze byl jakiś przedstawicel tej rasy, więc od momentu, gdy dowiedziałam się o istnieniu tej książki, wiedziałam, że chcę, że po prostu muszę ją przeczytać.
 

Psy na okładce, psi tytuł, psi bohaterowie. Czegóż chcież więcej od książki, gdy kocha się te zwierzęta? Nie było innej opcji książkę musiałam poznać bliżej. Na okładce jest podtytuł Psi kryminał. Przyznam, że wątek kryminalny średnio przypadł mi do gustu w kwestii pomysłu i realizacji, za to domowi pupile jako ulubieńcy jak najbardziej. Główny bohater oraz narrator w jednej osobie to Albrecht czyli samiec rasy bloodhound, którego właścicielką jest Laura. Rodzice sprawili jej taki prezent, gdy kupiła własne mieszkanie, bo troszczyli się o jej bezpieczeństwo. Pies jest po psiemu zapatrzony w swoją właścicielkę, z czego wynikają zabawne perypetie. Podobał mi się pomysł Albrechta na pozbycie się z łóżka adoratora jego pani. Co robi bloodhound? Wskakuje na mebel, kładzie się między ścianą a Laurą, plecami do swej pani, po czym prostuje łapy. W konsekwencji delikwent śpiący smacznie z brzegu, w tym momencie spada z łóżka, a Al zaczyna się wygodnie mościć w pościeli :) Nie ma to jak pokazanie kto tu rządzi. Takich zabawnych sytuacji jest więcej. Psy prowadzą bardziej i mniej poważne dyskusje, prowadzą śledztwo ws. morderstw popełnianych na innych przedstawicielach ich gatunku i żyją pełną piersią. Narracja z punktu widzenia psa jest oryginalnym i udanym zabiegiem, książkę czyta się szybko. Miła lektura na jesienne wieczory.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Oficynka.

wtorek, 25 października 2011

Małgorzata Kursa, Babska Misja

Babska Misja wpadła mi w oko w księgarni, zwróciłam uwagę na okładkę. Jak typowy wzrokowiec zrealizowałam zakup :) Do tej pory nigdy o autorce nie słyszałam.
 

I to był błąd - bo Pani Małgorzata świetnie pisze. Oczywiście lepiej dowiedzieć się późno niż wcale. Książka to kryminał z wątkami romansowymi napisany z dużą dawką dobrego humoru. Bardzo dobra jako poprawiacz nastroju, zdecydowanie lekarze powinni ją wypisywać na receptę jako polepszacz humoru i samopoczucia na jesienne, chłodne, pochmurne, deszczowe dni - pozytywny nastrój i szeroki uśmiech na twarzy gwarantowany :) A tego właśnie nam potrzeba w tym okresie. Babska Misja będzie dobrym wydatkiem, lepszym niż jakieś sztuczne i ciężkostrawne suplementy. Sporo w tej książce zamotania, ale moim zdaniem lepszego niż w wydaniu Joanny Chmielewskiej, bo Małgorzata Kursa sprawia, że czytelnik jest zdezorientowany, zaskoczony, ale potem wszystko ma podane na tacy i wyjaśnione ( u Chmielewskiej irytuje mnie, że autorka mota, ale nie zawsze i nie do końca wyjaśnia, co jest nie w porządku wobec czytelnika, który po to książkę kupuje/wypożycza i w końcu czyta, by wiedzieć co i jak).
Małgorzata Kursa prawie całe życie mieszka w Kraśniku, więc pochodzi z mojej ukochanej, rodzinnej Lubelszczyzny. Akcja powieści rozgrywa się w tym mieście. Tytuł został wydany przez lubelskie wydawnictwo.
Bohaterowie są ciekawi, dobrze wykreowani. Główne bohaterki Monika i Luka ( Lukrecja) oraz ich spekulacje i zachowania wzbudzają uśmiech. Fabuła powieści wciąga, że trudno oderwać się od lektury. Wszystko zaczyna się od śmierci sąsiadki - Mariolki, od tego momentu dziewczyny i Łukasz, policjant prowadzący śledztwo, zastanawiają się czy to wypadek czy morderstwo. Stawiają różne hipotezy i rozpatrują różne scenariusze, biorąc prowadzenie śledztwa w swoje ręce. W międzyczasie Monikę prześladuje widok okutanej w pończochę twarzy wpatrującej się w nią przez okno. Perypetie bohaterów wciągają i przyznam, że szybko i bardzo mocno wsiąkłam w świat przedstawiony w powieści. Bardzo doba książka, zdecydowanie polecam. A kolejne książki autorki mam w planach zakupić, bo chcę je mieć w swoim księgozbiorze.

czwartek, 13 października 2011

Dan Brown, Anioły i demony

Swego czasu bylo megagłośno o Danie Brownie i przede wszystkim jego Kodzie da Vinci. Załapałam się całkiem przypadkiem do kina i nudzilam się wtedy przeokropnie i irytowałam, ale głupio było mi wyjść, bo dostałam bilet, a nie kupiłam. Mnóstwo znajomych zachwycało się książką. Wszędzie słyszałam ochy i achy. Aktualnie gospodaruję sporą ilością wolnego czasu i przy ostatniej wizycie w bibliotece coś mnie tknęło, by sięgnąć na półkę pod "B". Aby zachować chronologię, to wypożyczyłam Anioły i demony. Tak z czystej ciekawości. W końcu chciałam się przekonać na własnej skórze jak pisze ten bestsellerowy autor. Fabuły streszczać nie będę, napiszę o wrażeniach. Cóż może nie żałuję, że przeczytałam, ale absolutnie szału nie ma. Sporo mogę zarzucić temu tytułowi. Zbyt dużo sensacji, to zdecydowanie nienaturalne i sztuczne podobnie zresztą jak amerykańskie filmy akcji.  Fabuła jest mocno naciągana, bo jak to tak, aby w ciagu 24 godzin przebyć tysiące kilometrów nowoczesnym samolotem, w ciagu kilku godzin krążyć po Rzymie rozwiązując zagadki sprzed wieków, co godzinę próbować powstrzymać mordercę, wypaść z helikoptera i przeżyć ( bez spadochronu, a mając jedynie małą płachtę materiału) ? Zbyt dużo się dzieje w niewielkim odstępie czasu jak dla mnie, sztuczne skumulowanie wydarzeń. Moim zdaniem Brown przegiął też z tajemnicą papieża, że niby miał dziecko poczęte metodą in vitro. Po co te obrazoburcze motywy? Nie rozumiem tego i nie podobają mi się. Pomysł na książkę był ciekawy, wynalezienie antymaterii i porwanie, by dokonać zamachu, oraz ujawnienie się iluminatów po czterech stuleciach, ale reszta to już niezbyt. Brown przedobrzył z realizacją. Raczej nie polecam. Przekonałam się na własnej skórze, że po kolejne książki tego autora nie warto siegać.
 

niedziela, 9 października 2011

Dorota Terakowska, Tam gdzie spadają anioły

Do niedawna z twórczości Doroty Terakowskiej znałam jedynie Poczwarkę, którą dobrze oceniam i pozytywnie wspominam mimo że poruszała trudny temat niepełnosprawności. Dzisiaj skończyłam lekturę tytułu Tam gdzie spadają anioły. Od lat słyszałam pozytywne słowa na temat tej książki i wreszcie po nią sięgnęłam przy ostatniej wizycie w bibliotece. Wiem jedno, że chętnie zakupię własny egzemplarz, by z dumą i radością postawić go na półce i nieraz do niej wrócić. Piękna, mądra, ciepła historia. Opowiada o walce i jednocześnie równowadze i konieczności współistnienia dobra i zła. Myślę, że dobra i dla dzieci, młodzieży i dorosłych. Ograniczenia wiekowe nie grają tu większej roli, bo dzieci przy wspólnym czytaniu z rodzicami także zrozumieją zawarte w niej treści.
          Fotografia pobrana ze strony www.tolle.pl/pozycja/tam-gdzie-spadaja-anioly
Tam gdzie spadają anioły zaczyna się w momencie, gdy pięcioletnia Ewa widzi lecącą grupę aniołów, Białych atakowanych przez Czarne. Podczas tej walki Czarny wyrywa skrzydła i tym samym strąca na ziemię Anioła Stróża małej Ewy. Od tej pory na dziewczynkę, nie chronioną już przez niebieskiego opiekuna, spada ogrom nieszczęść, przykrości, wypadków. Poznajemy rodzinę Ewy, matkę rzeźbiarkę, ojca naukowca żyjącego Internetem i ciepłą babcię. W miarę rozwoju akcji wiele się zmieni, zdarzy się cud, zwycięży dobro. Można się wiele dowiedzieć z dziedziny angelologii i istnienia dobra i zła. Czytałam powoli smakując zdania, bo i styl u Terakowskiej jest dobry, nawet bardzo dobry. Zdecydowanie polecam. Wyjątkowo mądra i warta uwagi książka. Skłania do refleksji i nastraja pozytywnie, a to duży plus.

czwartek, 15 września 2011

Piter Murphy, Trzy...

Z zaciekawieniem przeczytałam informację na blogu pisanegoinaczej, że wydał książkę. Tytuł został wydany jako e-book i jest dostępny w sprzedaży na stronie rw2010. Przyznam, że mimo zainteresowania powieścią jednego z nas, byłam nastawiona sceptycznie do elektronicznej formy książki. Ale kto jak nie my, blogerzy, powinien interesować się nowościami wydawniczymi i książką osoby, którą znamy. Postanowiłam, że zakupię książkę, ale przeczytam ją dopiero po wydrukowaniu, bo od czytania elektronicznych wersji bolą mnie oczy. Wczoraj udałam się na xero i oto mam swój własny, papierowy egzemplarz książki Piotra.
 
U góry okładka, a mój egzemplarz poniżej :)





Nie byłabym sobą, gdybym nie wspomniała o okładce. Przyznam, że bardzo mi się podoba i mimo że jest utrzymana w ciemnej kolorystyce, to pasuje do książki. Jak sam autor zaznacza we wstępie jest to książka napisana na konkurs literacki „Książka dla kobiet” i jako taką czytałam tę powieść. Poznajemy tu losy Eweliny, niezależnej dziennikarki i kobiety po rozwodzie, Marty, która otrzymała jednoznaczny wyrok – nowotwór krwi, a potem została cudem uleczona, a w dniu który przywrócił jej nadzieję na lepsze jutro spotkał ją inny cios, Andrzeja, bogatego, wykształconego mężczyznę, który w miarę rozwoju akcji dowie się czegoś bardzo ważnego oraz Sławka, z pozoru prostego faceta mieszkającego na wsi wraz z matką. Trzy... pokazuje, że w życiu ważne są wartości takie jak miłość, prawda, dobro i ciepło, a to pozytywne przesłanie. Podobało mi się także wspomnienie o ojcu Pio i jego wpływie na życie jednej z bohaterek. To duży plus, bo wspominanie o modlitwie, religii nie jest modne i poprawne politycznie. A ja podziwiam każdego pisarza, który nie idzie za tą modą. Zależy mi na tym, by recenzować szczerze, dlatego muszę wspomnieć o tym, że wskazana jest kolejna, dokładniejsza korekta. Jak na debiut oceniam książkę pozytywnie i uważam, że autor ma duży potencjał. Pilnie będę śledziła jego dalszą karierę i z zainteresowaniem sięgnę po kolejną książkę.

środa, 14 września 2011

Kate Morton, Milczący zamek

Jakie to miłe kiedy człowiek naczyta się pozytywnych recenzji w Internecie, wyda prawie 40 zł na książkę i po lekturze uśmiech na ustach wskazuje jednoznacznie, że było warto :) W tym przypadku zdecydowanie cieszę się z każdej złotówki wydanej na to Dzieło ( tak Dzieło z dużej litery).


To pierwsza książka Kate Morton, którą miałam przyjemność czytać, ale już wiem, że nie ostatnia i księgarnie znów na mnie zarobią, bo na 100% kupię i Zapomniany ogród i Dom w Riverton.
Książka reklamowana na okładce jako "romantyczny thriller z elementami powieści gotyckiej. Opowieść o zdradzie, rodzinnych tajemnicach i poszukiwaniu własnych korzeni (...)Fascynująca saga rodzinna... Cudowna książka, nie mogłam się od niej oderwać". Te wszystkie słowa są prawdziwe. Ja także nie mogłam wprost oderwać się od książki. Lektura do niespiesznego czytania. Można delektować się każdym słowem, zdaniem. Uwielbiam tego typu książki. Kate Morton ma ogromny talent i świetny styl. Wynotowałam mnóstwo cytatów, zamieszczam kilka fragmentów:

Po ciepłym dniu wieczór zrobił się chłodny i zanim wyruszyła w stronę zamku, ciemność zakasała spódnicę i rozsiadła się okrakiem na wzgórzach.

Rozpacz splątała jej myśli.

Krew paliła mnie w żyłach, jakby zamieniła się w benzynę, kiedy obserwowałam, jak po jej twarzy przebiegają kolejne emocje. Zmieszanie, podejrzliwość, potem gwałtownie wstrzymany oddech, po którym zabłysło zrozumienie.

Zapadł już zmrok i mżawka spowiła okolicę drobniutką siateczką rozpylonych kropel.

Wiem, że do tej książki będę nieraz wracać, bo Milczący zamek zachwyca językiem, stylem, opisem. Mam wrażenie, że w wykonaniu tej autorki zwykły opis stołu byłby ciekawy i intrygujący. Serio. Mimo że znam już zakończenie, to przyjemne będzie ponowne zanurzenie w lekturze, powrót do zamku Milderhurst i obserwowanie bohaterów. Kate Morton ma zdolność niebywale plastycznego opisu, tak że specjalnie czytałam powoli, by zapamiętać jak najwięcej, by wejść w świat książki jak najgłębiej, by te ponad 550 stron jak najpóźniej się skończyło. Ach jak ja lubię takie cegły :)

Zdecydowanie zachęcam do poznania losów Edie, głównej bohaterki, przeplatanych z zawiłymi wydarzeniami z życia jej matki oraz pewnych trzech sióstr: Perse, Saffy i June mieszkających w prawdziwym, wielkim zamku. Losy tych wszystkich kobiet są w zawiły sposób splątane. Znajdziemy tu i sagę rodzinną, sugestywne opisy, dobrze wykreowane postaci, rodzinne tajemnice.

Ocena znowu wysoka, w skali od 1 do 10 daję 11. Dla mnie skala od 1 do 6 od zawsze nie była miarodajna :)

niedziela, 4 września 2011

Katarzyna Buziak, Rudzielce

Tę książkę przeczytałam ponad tydzień temu, ale mam tak, że jak od razu recenzji nie opublikuję, to potem zapominam. Cóż... skleroza...


Rudzielców kupiłam całkiem przypadkiem, bo były znacznie przecenione w pewnej małej księgarni. Właściwie nabyłam książkę za grosze. Po lekturze okazało się, że był to jeden z moich najlepszych zakupów czytelniczych. Jestem zachwycona stylem autorki. Katarzyna Buziak jako jedna z nielicznych pisarek potrafi używać słów, które dzisiaj są zapomniane i takich które nie są używane na codzień i robi to naturalnie i w urzekający sposób. Może zaserwuję dwa cytaty:

Żywa! Konstatuję z niechęcią, kiedy uderzam kolanem o twardą płytę nagrobną i czuję coraz zimniejsze stopy w zbyt cienkich półbucikach, zanurzonych głeboko w zwiędłych liściach, mokrych jeszcze po popołudniowym deszczu!

Dopiero w drugiej połowie swego życia Mariusz poznaje radość prawdziwej miłości. Zaczyna rozumieć, czym jest bliski, szczery kontakt z kobietą kochającą i spontaniczną. Taką, obok której chce się zasypiać i spokojnie, w pełni satysfakcji, budzić rano. Płowowłosa Angielka daje mu prawdziwy spokó spełnionego mężczyzny, a także drugą młodość, zamiast tamtej zagubionej gdzieś daleko, na polach własnego majątku, dawno temu, jesienią tysiąc dziewięćset dziewiętnastego roku.

Losy głównej bohaterki, Anny Choteckiej, są przeplatane retrospekcjami z życia jej pradziadków, dziadków i rodziców. Historie przodków oraz Anny są ciekawe i subtelnie wchłaniają czytelnika w ten świat. Książka absolutnie nie jest pełna zwrotów akcji. Napisana raczej niespiesznie, spokojnie. Jest i rodzinna tajemnica z przeszłości i codzienne życie, zdrada, miłość. Rudzielce są jedną z niewielu książek, które można spokojnie smakować i wprost delektować się. Umiejętność operowania językiem jest niezwykle mocną stroną autorki. Jak dla mnie jest wirtuozem słowa. Niewiele mamy takich pisarek. Zwolennicy kryminałów i szybkiej akcji, która wbija w fotel mogą się zawieść, ale osoby lubiące chłonąć każde zdanie, każde słowo będą ukontentowani jak mniemam :) Irytuje mnie tylko fakt iż tak świetna książka jest tak mało znana. Zachęcam wszystkich do lektury. W skali od 1 do 10, książka otrzymuje 11.

piątek, 2 września 2011

Agata Bromberek, Agata Wielgołaska, Turcja półprzewodnik obyczajowy

Jak sam tytuł wskazuje typowy przewodnik to nie jest. Nie znajdziemy tu miejsc, które warto zwiedzić ani mapek. Przewodnik jest obyczajowy i pod tym kątem się go czyta. Same autorki zaznaczają ten fakt we wstępie do książki.  Autorki książki prowadzą blogi:
- Agata Wielgołaska tureckie kazania
- Agata Bromberek turtur.
Chętnych poczytania większej ilości informacji o Turcji odsyłam na te strony. Znajdziecie tam także masę zdjęć.


Przyznam, że z zainteresowaniem czytałam opisy obu pań. Dowiedziałam się wielu faktów o Turcji i Turkach o których nie miałam pojęcia np.:
- w Polsce wznosi się toasty "na zdrowie", a w Turcji "za honor", honor to dla Turka rzecz święta,
- Turcy uwielbiają rodzime filmy i namiętnie oglądają seriale, mężczyźni w takim samym stopniu jak kobiety,
- Turcy nie cierpią stać w kolejkach, więc typowych kolejek jak w Polsce nie ma, stoi po prostu grupa ludzi i ... kto pierwszy ten lepszy,
- wizyty rodzinne, tutaj jest ciekawie, bo gość po prostu dzwoni i mówi "przyjeżdżam" i rano u nas jest, tradycja nakazuje odradzać wyjazd i nakłaniać do pozostania dłużej, w rezultacie często takie odwiedziny przesuwają się w czasie do kilku miesięcy.
Ciekawostki można długo mnożyć, bo rzeczywiście znalazłam ich wiele, ale wszystkiego nie zdradzę. Odsyłam do lektury. Podoba mi się, że autorki tego półprzewodnika mówią o tureckich stereotypach i odnoszą się do nich co chwila albo je łamiąc albo potwierdzając i wyjaśniając. Po lekturze jestem bogatsza o ogrom wiedzy o Turcji, o której nie miałam pojęcia i mam zwiększony apetyt na wyjazd do tego, egzotycznego i różnego od naszego, kraju. Jedynym minusem książki jest to, że zdjęcia są na końcu, a nie wplecione w tekst książki, bo lubię podziwiać fotografie podczas lektury. Polecam książkę osobom, które chciałyby się dowiedzieć czegoś o tym panstwie, o jego mieszkańcach, ich obyczajach, codziennym życiu.
Za możliwość przeczytania książki dziekuję portalowi czytanie szkodzi oraz wydawnictwu Nowy Świat.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Sylwia Kubryńska, Last minute

Ta plątanina rudo-czerwonych włosów na okładce nasuwała mi skojarzenie z jakimś życiowym czy uczuciowym zamotaniem bohaterki i odebrałam ją pozytywnie. Ponadto byłam ciekawa czego mogę się po tym tytule spodziewać.


Niestety pierwsze wrażenie mnie zmyliło, choć rzeczywiście zamotania powyższego było i to sporo. Jednak książka mnie nudziła i zmuszałam się, by doczytać do końca. Akcja książki toczy się w dwóch płaszczyznach czasowych, jeden to teraźniejszość Agnieszki - głównej bohaterki, a drugi to przeszłość począwszy od dzieciństwa, przez młodość, perypetie związku z Markiem i wyjazd do Tunezji. W tych retrospekcjach poznajemy m.in. jej rozbitą rodzinę, gdzie ojciec odszedł, a matka ciepłą mamą nie była. Książka zaczyna się snem Agnieszki bądź jej majakami związanym z lekami w szpitalu. Dziewczyna cierpi na straszne bóle głowy, których nic nie jest w stanie ukoić, nawet tabletki, które organizm zwraca. Lekarze męczą ją badaniami, terapiami i nie potrafią jednoznacznie stwierdzić, co dolega pacjentce. Na koniec wyjaśnia się kwestia bóli głowy i wiadomo już jaki był powód, ale tu nie zdradzę przyczyny. Wyjazd do Tunezji został zasponsorowany przez przyjaciółkę Zuzę jako lekarstwo na zmartwienia Agnieszki. Dziewczyny szalały w Tunezji, a Agnieszka nawiązała płomienny romans z Haithemem, który równie nagle jak się zaczął, to wraz z zakończeniem turnusu się skończył. Kobieta tęskni za Arabem i nie może o nim zapomnieć. Nie ukrywam, że lubię happy andy ( nie wiem czy to źle czy dobrze, ale świetnie mi z tym :) Jednak w tej książce to szczęśliwe zakończenie odebrałam jako naciągane i nie odpowiadało mi szczególnie w kwestii rodziców ( bo jakże to tak bez wyjaśnienia jakiegoś i rozmowy pogodzić się z kimś, kogo nie widziało się lata, to nienaturalne), choć już z Haithemem zostało to ciekawiej rozwiązane. Nie odpowiada mi styl pisania autorki, bo męczył mnie podczas lektury, dlatego całościowo oceniam książkę negatywnie. Jedyne co uważam za dobrze napisane, to opisy bólu - łatwo się ich nie czyta, ale oddane są bardzo realistycznie i plastycznie. I tutaj plus dla autorki.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytanieszkodzi.pl i wydawnictwu Nowy Świat.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Już się zdecydowałam


Po długich namysłach wybrałam lekturę na najbliższe dni. And the winner is książka Rudzielce Katarzyny Buziak. Jestem raptem na 39 stronie, ale już wiem, że decyzja była dobra, bo podoba mi się styl pisania autorki. Niewielu pisarzy opanowało sztukę opisu, a pani Katarzynie sprawnie to przychodzi. Podczas dzisiejszej wędrówki po Krakowie (związanej z poszukiwaniem pracy) natknęłam się na uroczy sklepik i nabyłam tę uroczą zakładkę w biedronki ( jest drewniana). Przypadkiem wynalazłam też nowy numer Mojego pięknego domu z ciekawymi fotografiami. Nawet nie wiedziałam, że już jest nowy numer, miła niespodzianka. Polecam.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Co tu czytać?

Nie wiem na jaką lekturę się zdecydować. Wypożyczyłam z biblioteki Złodziejski honor Archera, ale okładka jakoś mnie zniechęca... Jak dotąd nic nie czytałam tego pana i jestem ciekawa jak pisze. Z półki spoziera drugi tom Cukierni pod amorem, ale jako że podczas lektury pierwszego szału nie bylo, to średni mam apetyt na kontynuację. Do tego kilka w miarę świeżych zakupów i jeszcze jeden Kraszewski. Jestem w fazie namysłu i cały czas się zastanawiam, co tu poczytać. Tymczasem taki uroczy kwiatuszek próbuje mi w tym pomóc:


W ten słoneczny, poniedziałkowy poranek do wyśmienitej kawy rozpuszczalnej z dużą ilością mleka ( mniam pychota) i oponek z polewą czekoladową idealnie skomponowały się magazyny wnętrzarskie. Najnowszy numer Czterech kątów i moje ulubione Moje mieszkanie. Nie wiem jak Wy, ale ja wprost uwielbiam przeglądać zdjęcia różnych mieszkań i podpatrywać ciekawe rozwiązania dla domu. Podziwiać oryginalny wystrój i pomysłowość ludzi oraz poszukiwać inspiracji do dekorowania własnego gniazdka.


wtorek, 16 sierpnia 2011

Jane Harris, Obserwacje

Tak słabej i irytująco napisanej książki daaaaaawno nie czytałam. Jakiś czas temu szukałam przecenionych książek i natknęłam się na ten tytuł. Znalazłam przystępną cenę, bodajże 5 zł, i prawie ją kupiłam. Na szczęście coś mnie powstrzymało. Egzemplarz mam z biblioteki, dlatego też jakość zdjęcia pozostawia wiele do życzenia z racji folii na okładce.


Opis z okładki: "Szkocja, rok 1863. Młoda Irlandka, Bessy Buckley, wędruje z Glasgow do Edynburga, by znaleźć pracę i może, kto wie, poślubić młodego szlachcica lub księcia. Po drodze trafia przypadkiem do posiadłości zwanej Zamkiem Haivers i zatrudnia się tam jako służąca pięknej Arabelli. Zmuszana do prowadzenia dziennika i wykonywania osobliwych poleceń, Bessy zaczyna prowadzić śledztwo: odkrywa coraz to nowe tajemnice swej pani, poznaje zagadkowe dzieje poprzednich służących, w końcu zaś sama przystępuje do działania..."

O ile sam pomysł na książkę nie jest najgorszy, bo znajdziemy tu i tajemnicę i kryminał, to o wiele gorzej jest z wykonaniem. Obserwacje są opisane na okładce jako "zabawny i wzruszający pastisz powieści wiktoriańskiej spod znaku Dickensa i sióstr Bronte". Jak dla mnie ani to zabawne ani tym bardziej wzruszające nie było. Może to dlatego, że nie znoszę pastiszu... Wrrr. Jeśli ktoś dla odmiany lubi, to być może książka przypadnie mu do gustu. Jestem tak zniesmaczona po lekturze, że celem mojej recenzji jest zniechęcenie jak największej liczby osób do czytania. Z tego powodu nie przybliżę treści, aby nie zachęcić do lektury, bo kto zechce, to i tak przeczyta.

Na okładce język powieści opisany jest jako "żywy i barwny". Moje zdanie jest diametralnie inne. Przytoczę kilka cytatów, aby nakreślić przedsmak lektury:

Poczynania Bocheńka obchodziły mnie tyle co pchle odchody.

A tam - o zgrozo - kogóż ujrzałam? Otóż przy wejściu na cmentarz Poldek rozdawał te swoje pierońskie broszury.

Dla panów niczego nie musiałam szykować, więc odebrawszy tacę od Muriel, moje pośladki spoczęły w kuchennej przystani.

Boże broń żeby Muriel tu zeszła, by wściubić między nas swego grubego nochala.

Uwijasz się niby jaka poslugaczka, a ta brzydula z tłustym zadem siedzi tylko i palcem nie kiwnie.

Niewykluczone, że istotnie miała jeszcze trochę grosza, lecz po wyczerpaniu oszczędności wypchnęłaby mnie na ulicę szybciej niż roznosi się wiatr z tyłka.

Ze względu na rozmiary podestu wszyscy oni tłoczyli się w tylnej jego części, blisko siebie jak gacie przy tyłku, by zacytować jednego z gapiów.

Chciałam go spławić, lecz on trzymał się mnie jak końskie gówienko trzyma się czasem buta (...) i gapił się na mnie. Gmerał do tego przy swoim obmierzłym ptaku, co sterczał mu pode spodniami, a nogi miał drań ubrudzone.

Celowo wybrałam takie cytaty, by każdy miał szansę zobaczyć jak "żywy i barwny" jest ten język. Zniesmaczył mnie od pierwszych stron, ale początkowo myślałam, że z czasem będzie lepiej. Zmusiłam się, by przeczytać całą książkę

Szczerze odradzam wszystkim lekturę.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Anna i Siergiej Litwinowie, Wycieczka na tamten świat

Z literatury rosyjskiej czytałam jedynie klasykę. Najnowszej literatury tego kraju nie znałam. Wczoraj miałam okazję troszkę nadrobić te zaległości dzięki Wycieczce na tamten świat. Przyznam szczerze, iż miałam wątpliwości co do tego tytułu. Okazało się, że całkiem niepotrzebnie.


Książka jest ciekawa i wciąż coś się dzieje, że trudno się oderwać od lektury. Wycieczkę na tamten świat właściwie połknęłam, a nie przeczytałam. Zajęło mi to kilka godzin. Bohaterów poznajemy, gdy Tania i Dima wybierają się na skoki spadochronowe na Biegun Północny. Podczas lotu na pokładzie samolotu nastąpił wybuch, otworzyły się drzwi, samolot się rozhermetyzował. Z pewnych względów Tania i Dima byli zmuszeni opuścić samolot i skoczyć spadochronem ( dodam tu, że lecieli ze złożonymi, gotowymi do użycia, spadochronami, a na pokład samolotu można wejść jedynie z rozłożonym sprzętem, ale im się udało). W rezultacie na dwóch spadochronach pokład opuściło trzech pasażerów, którzy wylądowali pośrodku lasów, z dala od siedzib ludzkich. Tania, pracownica agencji reklamowej, Dima, dziennikarz, oraz Igor, gracz karciany o fenomenalnej pamięci, zostają napiętnowani jako terroryści i w ślad za nimi rusza milicja rosyjska oraz mafia. Perypetie ucieczki bohaterów są arcyciekawe. Autorzy książki wykazali się dużą pomysłowością w rozwoju akcji. Książka napisana jest prostym językiem, łatwo się ją czyta. Anna i Siergiej Litwinowie to rodzeństwo, które wydało w Rosji ponad czterdzieści książek. Wycieczka na tamten świat otwiera cykl o Tani Sadownikowej. Wiem już, że chętnie sięgnę po kolejne książki o tej bohaterce, bo naprawdę przyjemnie się czyta i miło spędziłam czas dzięki tej książce.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Oficynka.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Jodi Picoult, Jak z obrazka

Wiele osób pisało, że Jak z obrazka jest inna od pozostałych książek Jodi Picoult. Do tej pory czytałam jedynie Deszczową noc (recenzja pojawiła się w czerwcu) i książka mi się nie podobała. Dałam autorce jeszcze jedną szansę.


Fotografia niewyraźna, bo wypożyczona z biblioteki książka jest zafoliowana, a nie mogłam zdjąć okładki, bo nie chciałam ryzykować zniszczenia.

Rzeczywiście Jak z obrazka jest inne. Podoba mi się, że z kata nie robi się ofiary jak w Deszczowej nocy. Książka opowiada o Cassie, która z pozoru jest szczęśliwą żoną Alexa, gwiazdora z Hollywood, oraz spełnioną zawodowo kobietą pracującą jako antropolog i mającą na koncie spektakularny sukces naukowy. Pozory często mylą. Podobnie jest w tej książce, bo w zaciszu domowego ogniska, gdy pracownicy opuszczają dom, to Aleks bije żonę. Cassie poznajemy, gdy budzi się sama na cmentarzu i nic nie pamięta, nawet tego kim jest ani jak się nazywa. Autorka porusza ważny i często przemilczany problem przemocy fizycznej w rodzinie. Książkę czyta się dobrze i szybko. Fanom Jodi Picoult polecam, innym osobom w sumie też, choć fanką pisarstwa autorki nie zostanę.

piątek, 22 lipca 2011

Katarzyna Rogińska, Wieża sokoła

Wieżę sokoła zaczęłam czytać późnym popołudniem, a skończyłam ... po 2 w nocy.


Rzadko sięgam po tego typu literaturę, gdyż boję się po prostu... Boję się zasnąć, wstać w nocy po ciemku itd. Jednak czasem oglądam thrillery czy horrory, bo czasem lubię sięgnąć po coś mocniejszego. Styl pisania Katarzyna Rogińska ma naprawdę dobry, książka wciąga ( ślęczałam nad nią w nocy). Książka ma trzy części Dymitra, Potwór i Kociara. W każdej z nich narratorem jest inna osoba i tu duży plus dla autorki, gdyż ten zabieg daje czytelnikowi szerszą perspektywę i sprawia, że książka jest bardziej interesująca. Lepiej się ją czyta.  Książka zaczyna się słowami:

Mam na imię Dymitra, moją ojczyzną jest Grecja, moim językiem grecki. Mam chyba dwadzieścia lat, może jeszcze dziewiętnaście. Jestem wysoka, mam ciemne oczy, moi rodzice nazywają się Kostas i Sofija. Nie zdałam matury. Nie jestem już dziewicą. Pora roku - zimna. Pora dnia - ciemność. Miejsce - Polska.
Poza tym nie wiem, jaki jest dzień, jaki miesiąc, jaki kolor mają w tej chwili moje włosy, która jest dokładnie godzina, ile ważę, nie pamiętam nawet, jak wygląda moja twarz. Nie wiem co mnie czeka i czy jutro będę żyła. Wolałabym nie. Zaraz ucieknę z powrotem do swojej głowy, bo w pomieszczeniu, w którym przebywam, jest zimno i cuchnie z wiadra na odchody. Ja też cuchnę. I boję się. Potwornie się boję. Lepiej znowu zasnąć, bo i tak nie mam siły podejść do drzwi, dotykać ścian, obejść pokoju wokół, krzyczeć, czołgac się, drapać kamieni, walić głową w podłogę. Lepiej spać, może w końcu w czasie snu zdechnę, jak chore, poranione zwierzę.

Ten cytat oddaje atmosferę książki. Dymitra, młoda greczynka, która nie dogaduje się z rodzicami, postanawia przyjechać do Polski. Poznała doktora Edwarda, nie zna jego adresu, nazwiska, nawet nie wie jakiej specjalizacji jest lekarzem, nie zna polskiego. Bardzo niewiele wie, mimo tego decyduje się jechać za nim do Polski, by opiekować się jego chorą żoną. Oczywiście to tylko pozory, bo dziewczyna zakochała się w lekarzu już w trakcie jego pobytu w Grecji. Dymitra lekceważy i wyśmiewa ostrzeżenia matki, by uważała. Potem tego żałuje. Uważam, że w pewnym sensie książkę można odczytywać jako ostrzeżenie. Przed złymi ludźmi ( autorka stanowczo uświadamia to czytelnikowi), bo tacy istnieją, a najgorsze jest to, że wyglądają normalnie i na pierwszy rzut oka nikt się nie domyśla prawdy. Ostrzeżeniem także przed bezstresowym wychowaniem jakie stosowali rodzice Dymitry, bo takie zachowania nie pomogą dziecku, wręcz przeciwnie. A takie przestrogi są ważne, bo czasem zapominamy, że należy być ostrożnym. Kwestia wychowania jest niezwykle istotna, tutaj w jaskrawy sposób pisarka pokazała jak brzemienne w negatywne skutki decyzje może podejmować osoba tak wychowywana. Narratorem drugiej części jest potwór, wyjątkowo psychopatyczny sadysta. Ten rozdział czytało mi się najtrudniej z powodu brutalnych i obscenicznych opisów, których jest zbyt dużo i są za mocne. Uważam, że książka by nie straciła, gdyby było ich mniej lub o pewnych rzeczach byłby wspomniane, a nie tak dokładnie opisywane. Ostatnia część, zajmująca połowę książki, Kociara jest najlepsza, choć momentami ciężko było mi nadążyć czy czytam przemyślenia Heleny czy już o kolejnych wydarzeniach. Katarzyna Rogińska potrafi czytelnika zaskoczyć i to kilkakrotnie podczas lektury, ma do tego talent, zakończenie też było dla mnie pewnym zaskoczeniem, bo myślałam, że inaczej się potoczy.

Autorka zajmuje się dziećmi niepełnosprawnymi i psychologią sądową. Dzięki wiedzy psychologicznej udało jej się stworzyć postaci, które wydają się autentyczne. Książkę polecam, bo naprawdę jest dobrze i ciekawie napisana, do tego autorka ma talent, ale muszę ostrzec przed drastycznymi i dokładnymi opisami osoby wrażliwe na takie sceny w literaturze czy filmie. Jestem ciekawa innych książek tej autorki.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Oficynka.

wtorek, 19 lipca 2011

One Lovely Blog Award :)

Dziękuję serdecznie dziewczynom:
 Ewie, Sardegnie, Książkowcowi, Balbinie64 i Marudzie007 za nominację do nagrody i zaproszenie do zabawy :)
Zasady są następujące:
1.Na swoim blogu dodaj notkę dotyczącą nominacji, pamiętając, by zaznaczyć, kto Ciebie wytypował.
2. Napisz w siedmiu punktach o sobie coś, czego inni nie wiedzą.
3. Tak jak ja - nominuj 16 osób - pomijając tę, która wytypowała Ciebie.
4. Umieść na blogach wszystkich przez Ciebie nominowanych komentarz dotyczący tego, że zostali szczęśliwymi wybrańcami.
 
Chciałabym nominować mnóstwo blogów, bo wiele zasługuje na uwagę, ale mogę wybrać jedynie 16, to niewiele, więc jeśli Twojego bloga nie ma na liście, to wcale nie znaczy, że do Ciebie nie zaglądam :) Kolejność jest przypadkowa :)
 
Oto lista osób nominowanych:
5. toska
13. mag
 
Na zakończenie 7 rzeczy jakich o mnie nie wiecie:
1. boję się ciemności, wracanie po nocy samej to nie dla mnie,
2. lubię wieczne pióra, choć moje ukochane szwankuje ostatnio i leje, muszę zabrać je do naprawy,
3. mam krótką pamięć, wszystkie ważne sprawy notuję w kalendarzu,
4. nigdy nie farbowałam włosów,
5. lubię krzyżówki i sudoku,
6. nie lubię jeść grzybów (ale zbierać lubię), wyjątkiem są pieczarki, szczególnie zapach grzybów działa mi na nerwy,
7. lubię światło świec, choć nie do czytania, jak czytam to muszę mieć w nocy włączony i żyrandol i lampkę biurkową.
 

poniedziałek, 18 lipca 2011

Vanessa Diffenbaugh, Sekretny język kwiatów

Pamiętam, że po raz pierwszy zobaczyłam tę książkę na okładce jednego z katalogów wysyłkowych kilka miesięcy temu. Okładka mnie zachwyciła, sprawdziłam opis i już wiedziałam, że muszę mieć tę książkę.


W tym wypadku na szczęście nie zawiodłam się na uroczej okładce, bo to piękno przekłada się na treść. Główną bohaterką jest Victoria, porzucona przez matkę krótko po porodzie, która spędziła dzieciństwo i młodość w ponad trzydziestu rodzinach zastępczych i domach dziecka. Już po tych informacjach można się domyślić, że nie jest to dziewczyna o uległym i potulnym charakterze. Victoria popełnia wiele błędów, rani bliskie osoby, a najbardziej Elisabeth ( i to będąc dziesięcioletnią dziewczynką). Kobietę poznajemy w dniu jej osiemnastych urodzin, kiedy Meredith, pracownica opieki społecznej, zabiera ją z domu dziecka w miejsce, gdzie ma opłacony czynsz na trzy miesiące. Jeśli nie znajdzie pracy, będzie musiała się wyprowadzić. Za pieniądze otrzymane od Meredith Victoria codziennie kupowała karton mleka, po czym przecinała go na pół i otrzymywała... dwie doniczki. W swoim pokoju urządziła swoisty ogród, w tych pojemnikach sadziła wykopane z ogródków i parków kwiaty. Ale woda przesiąkała i dywan zaczęły porastać chwasty... Okładka jest delikatna i subtelna, ale Victoria do takich nie należy. Zgodnie ze słowami z raportów to osoba: aspołeczna, porywcza, małomówna, bezczelna. Książka nie jest bajkowa, ale opowiada trudne losy trudnej dziewczyny wychowanej bez ciepła rodzicielskiego, bez domu, który byłby dla niej opoką. Na szczęście wiele dobra także się zdarzy.

Mnie urzekła miłość i szacunek Victorii do kwiatów. Dziewczyna znała wiele gatunków roślin, co więcej znała ich znaczenie. Jej bukiety były zaszyfrowanymi wiadomościami, zawsze coś znaczyły. Victoria stworzyła dużym nakładem pracy specyficzny słownik. Jak, gdzie, kiedy, jak wyglądał nie napiszę, bo nie chcę, by recenzja była spoilerem. Wiele się w życiu dziewczyny wydarzyło rzeczy, o których warto było przeczytać.

Moja wiedza o znaczeniu kwiatów sprowadza się do tego, że czerwona róża znaczy miłość, a biała czystość i tyle. Ilość znaczeń jakie poznałam w tej powieści jest ogromna. Plusem książki jest umieszczony na końcu Słownik kwiatów Victorii, który zawiera nazwy polskie, łacińskie i znaczenie, dla przykładu:
Frezja (Freezia) ... Trwała przyjaźn,
Petunia (Petunia) ... Twoja obecność jest kojąca,
Tulipan (Tulipa) ... Wyznanie miłości,
Zawilec (Anemone) ... Opuszczony.
Książka zainspirowała mnie do głębszego poznania świata znaczeń kwiatów, który prawie całkowicie został dzisiaj zapomniany.

Sekretny język kwiatów zdecydowanie polecam wszystkim.

Tak mi się spodobała polska okładka, że postanowiłam porównać te z innych wydań.



Z przyjemnością oznajmiam, że polska okładka jest najlepsza i najładniejsza ( moim subiektywnym zdaniem). Najbardziej komponuje się z treścią książki. Dlatego postanowiłam umieścić te fotografie. Zauważyłam dzisiaj, że na blogu izuś także czasem umieszcza okładki książek oryginalnych wydań. Dla mnie okładka jest bardzo ważna, jest konstytutywną częścią książki i jej estetyka ma niebagatelne znaczenie przy wyborze książki czy podczas przypadkowej wizyty w księgarni. W końcu jak Cię widzą, tak Cię piszą i coś w tym jest.

czwartek, 14 lipca 2011

Małgorzata Gutowska-Adamczyk, Cukiernia pod amorem. Zajezierscy

Pewnie narażam się tą recenzją na krytykę, ale cóż blog miał być miejscem, gdzie publikuję szczere recenzje. Więc będzie, bo innej opcji nie widzę i nie chcę. Na początek fotografia.


Od momentu gdy zobaczyłam po raz pierwszy okładkę książki zachwycałam się jej wyglądem, także tytułem książki. Zapragnęłam ją mieć. Dostałam od razu dwa tomy Cukierni z okazji imienin. Dzisiaj skończyłam czytać tom pierwszy. Wbrew wielu entuzjastycznym opiniom nie jestem zauroczona, zachwycona i nie mam silnej motywacji, by sięgnąć od razu po tom drugi. Nie piszę, że wcale mi się nie podobała, ale jednak minusy przeważają plusy. Być może po części to kwestia oczekiwań, bo jeśli człowiek naczyta się pozytywnych opinii, to rosną jego wymagania i wyobrażenia wobec książki. W każdym bądź razie muszę przyznać, że męczyłam się czytając Cukiernię pod amorem. To prawda że historie rodzin są ciekawe, ale często jakby streszczone, przedstawione pobieżnie. Momentami miałam wrażenie tłoku, zbyt wielu bohaterów ( w których można się zamotać, bo pojawiają się, by za moment zniknąć albo za jakiś czas na chwilę znów się pojawić), zbyt wiele historii - swoją drogą ciekawych historii nie przeczę - ale dałoby się nimi obdzielić kilka, a nie jedną książkę.  W książce widać wielką pracę autorki, która zadbała o realia historyczne, bo umiejętnie i naturalnie pisarka szkicowała dziewiętnastowieczne czasy Zajezierskich i współczesne Hryciów. Natomiast przeszkadzał mi natłok nieużywanych współcześnie wyrazów, przez co musiałam co chwila zerkać do przypisów. Nie podobało mi się także zakończenie książki na stronie 438, podczas gdy książka ma ich ponad 470 !!! Reszta to appendix, kalendarium, indeks osób i drzewa genealogiczne. Te dodatki mogłyby się pojawić na początku albo w kolejnym tomie, nie wiem, ale za dużo tego moim zdaniem. Z drugiej strony w tym gąszczu bohaterów momentami naprawdę trudno się połapać ( na ogół wielowątkowe książki z dużą iloscią bohaterów mi się podobają, ale tutaj wyjątkowo nie mogłam się połapać). Podobają mi się kreacje kobiet, ich losy i pomysłowość autorki. Przyznam, że widać ogrom pracy redakcji, bo nie znalazłam błędów. Książka jest wydana starannie i kusi okładką. Mam nadzieję, że kolejna część bardziej przypadnie mi do gustu, gdyż pierwsza część zawiodła moje oczekiwania.

poniedziałek, 11 lipca 2011

Erica Bauermeister, Szkoła niezbędnych składników

Na początek przyznam się do niecnego i haniebnego czynu... Otóż porzuciłam w trakcie czytania Dom duchów Isabel Allende ( to było pierwsze spotkanie z tą pisarką). Nie mówię "nie" tej autorce, nie recenzuję książki, gdyż doczytałam jedynie do 60 strony. Jakoś nam było nie po drodze, jej do mnie, a mnie do niej. Może to ta pogoda kapryśna, raz deszcz, raz upał, kwestia zamieszania przeprowadzkowego, być może nie ten moment, nie wiem, ale nie miałam siły ani ochoty czytać.


Z nowym pokładem motywacji do lektury zaczęłam grzebać na półce i wyciagnęłam Szkołę niezbędnych składników, która kusiła okładką. Podoba Wam się?

Mnie urzekła jakiś czas temu, gdy wypatrzyłam ją na jednym z blogów. Księgarnia na swej stronie kusiła promocją, więc nie było wyjścia i kupiłam. Nie żałuję, bo książka jest świetna. Najogólniej pisząc uczy radości i satysfakcji z gotowania, które jest ukazane jako sztuka oraz pokazuje sposób niespiesznego jedzenia, zachwycania się każdym kęsem, rozkoszy ze spożywania posiłków. W codziennym zabieganiu zapominamy o tym, szykujemy coś szybko do połknięcia, kupujemy fast foody. Jemy, aby zagłuszyć głód, a nie by zachwycić się smakiem. Wiadomo że nie codziennie jest czas na dłuższe gotowane, na spokojny posiłek, ale jak jest czas, to naprawdę warto. Ugotowałam wczoraj sama od początku do końca po raz pierwszy w życiu spaghetti bolognese ( ten przepis jak dotąd przyrządzałam z torebki, nigdy więcej!). Widać, że autorka włożyła w pisanie wiele pasji i pracy.

A na deser serwuję smakowite i pachnące cytaty:

Hmmm- odpowiedziała Claire i podniosła kraba do ust, przymykając ponownie oczy i odgradzając się od otoczenia. Mięso spoczęło na jej języku, a smak całkowicie nią zawładnął, wyrazisty, bogaty i złożony, głęboki jak długi pocałunek. Wzięła do ust jeszcze jeden kawałek i poczuła jak jej stopy wtapiają się w posadzkę, a całe ciało spływa rzeką imbiru i czosnku, i cytrynowego soku, i wina. Nawet gdy już połknęła ten kęs, i następny, i jeszcze jeden, stała dalej i czuła, jak rzeka meandrami dociera do jej palców u rąk i nóg, brzucha i podstawy kręgosłupa, aż stapia wszystkie fragmenty jej ciała w coś ciepłego i złocistego.

Siedzieli przez chwilę w milczeniu i tylko wpatrywali się w talerze. Woń potrawy unosiła się ostatnimi obłokami pary, a masło pobrzmiewało szeptami szalotki i orzechów.

Ostrzegam jedynie przed czytaniem z pustym żołądkiem, gdyż grozi to burczeniem w brzuchu i skurczami aż nie pozostanie nic innego jak wstać i coś zjeść, a następnie móc znowu smakować kolejne zdania i rozdziały, które są ucztą literacką i kulinarną.

W skali od 1 do 6 daję 7 :)


Książka jest powieściowym debiutem pisarki, oby więcej tak udanych debiutów. Z niecierpliwością czekam na kolejny tytuł autorki.

Fotografia pobrana ze strony http://www.sunriverbooks.com/erica-bauermeister.

wtorek, 5 lipca 2011

Prezentuję filię mojej domowej biblioteczki


Wczoraj przeprowadziłam się do Krakowa. Na początek zabrałam tylko rzeczy niezbędne i najbardziej potrzebne. Nie mogło oczywiście w tym gronie zabraknąć książek. Te dwie półki zawierają:
Dom duchów Allende ( w trakcie czytania),
- Alienistę Carra ( przeczytany prawie rok temu, ale chcę wrócić do tej książki),
- Pismo Święte ( którego w całości nie przeczytałam, czytam wyrywkowo, ale zbyt mało niż bym chciała; to jest księga do której można wracać i wracać i czytać całe życie),
- kilka zeszytów,
- kalendarz na rok bieżący ( nigdzie się bez niego nie ruszam, jako osoba zapominalska muszę wszystko sobie zapisywać),
- kilka pozycji o tematyce giełdowo-inwestycyjnej własności mojego męża,
- książki otrzymane w ramach wymianek jak Zmarnowane święta, złe przeczucia Corteza oraz Faktoria jedwabiu Aw,
- wygrana w konkursie Achaja Ziemiańskiego,
- oraz wiele innych otrzymanych i zakupionych.
Przez trzy najbliższe tygodnie tylko te książki będą mi towarzyszyły ( chyba że odwiedzę bibliotekę lub księgarnię). Muszę zapisać się do najbliższej biblioteki.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

Wszyscy mają książki wymiankowe, mam i ja :)

Dzisiaj rano listonosz przyniósł mi paczkę ze wspaniałą zawartością. W środku była wymiankowa przesyłka czyli intrygująco wyglądająca książka Tash Aw Faktoria jedwabiu, przeurocza zakładka zrobiona na szydełku - istne cudo do mojego zbioru załadek, batonik i kisiel na osłodę i herbatki owocowe. Dodatki wprost idealne do lektury. Zakładką jestem zachwycona. Trzeba talentu i wytrwałości, by wydziergać tak piękną rzecz. Ta zakładka jest w ścisłej czołówce najładniejszych perełek mojej kolekcji. Dziękuję Sabince za zorganizowanie wymianki i Lucynie, która przygotowała dla mnie wspaniałą paczkę :)

sobota, 25 czerwca 2011

Agatha Christie, Dopóki starczy światła

Książkę otrzymałam w ramach wymiany wakacyjnej u Miqaisonfire. Przeczytałam będąc na krótkich wczasach pod gruszą.  Pisarka ma w swym ogromnym dorobku aż sześćdziesiąt sześć powieści, sześć romansów, autobiografię (wprost połknęłam, czyta się niczym powieść), pamiętnik z wyprawy archeologicznej do Syrii, dwa tomy poezji, kilkanaście sztuk teatralnych oraz około stu pięćdziesięciu opowiadań.  Niesamowita ilość, za którą  idzie w parze także jakość. Dopóki starczy światła jest zbiorem opowiadań. Znajdziemy tu i romanse i opowiadania z wątkami fantastycznymi i te kryminalne. Dwa utwory pochodzą z najwcześniejszego okresu twórczości pisarki. Tom jest ucztą dla koneserów książek Agathy Christie.  Po każdym opowiadaniu jest posłowie, gdzie przedstawione są interesujące fakty dotyczące poszczególnych utworów jak i biograficzne. Jako fanka pisarki z przyjemnością czytałam, a właściwie smakowałam, książkę. Jak dla mnie Agatha Christie jest niekwestionowaną królową kryminału na skalę światową.  Zdecydowanie polecam. Tom stanął dumnie obok innych zdobyczy książkowych tej jednej z moich ulubionych autorek.

Fotografia Agathy pochodzi ze strony http://www.piechcin24h.tnb.pl/news.php?readmore=584.

środa, 15 czerwca 2011

Hanka Lemańska, Chichot losu

Wielu sięga po tę książkę, bo pojawił się serial. Ja natomiast już po raz drugi ją przeczytałam. Kilka lat temu nabyłam ją jako wakcyjny dodatek do gazety. Nie znałam autorki, książka nie była droga, więc kupiłam. Chichot losu często jest opisywany jako lekkie, kobiece czytało. Książkę rzeczywiście lekko i przyjemnie się czyta, ale moim zdaniem do typowych lekkich książek nie należy. Autorka dotyka trudnych dylematów, które wywracają życie głównej bohateki do góry nogami i zmuszają do konkretnych decyzji i zachowań. Oto Joanna, kobieta młoda, niezależna, robiąca karierę, trwająca w związku bez zobowiązań. Oto pewien nocny telefon koleżanki z prośbą o zaopiekowanie się dwójką dzieci przez dwa dni. Nagle zdarza się wypadek, matka dzieci ginie, a Joannę czeka mnóstwo problemów i decyzji. Dzieci albo trafią do domu dziecka albo zajmie się nimi ktoś z rodziny ( ojciec w Stanach od lat nie daje znaku życia, dalsza rodzina jest uboga i nie da rady przyjąć jeszcze dwójki dzieci do swej gromadki) lub znajomych. Tematyka absolutnie nie należy do lekkich i nie każda osoba zachowałaby się jak Joanna. Warto poznać jej dzieje, książka mi się podobała i polecam każdemu.
Sprawdziłam w Internecie, że Hanna Lemańska napisała jeszcze dwa tomy opowiadań i dwie książki. Chętnie po nie sięgnę, tym bardziej, że autorka nie żyje, więc tylko te 4 książki zostały w jej dorobku. Załączam wyszperaną w sieci fotografię autorki.

niedziela, 12 czerwca 2011

Niespodzianka

Dostałam wspaniałą, książkową przesyłkę, wygraną na blogu Niedopisania :) Dopisuje mi szczęście odkąd prowadzę bloga. Wcześniej nigdy nie udało mi się nic wygrać, w żadnym konkursie, a na blogowych udało mi się już dwukrotnie. Z tej książki cieszę się podwójnie, bo to książka polskiego autora i fantastyka, a polskiej fantastyki jeszcze nie czytałam. Tom jest gruby, więc spełnia moje wymagania wobec ilości stron. Dla mnie im książka grubsza, tym lepsza. Nie przepadam za cienkimi, bo za szybko się kończą. Jestem ciekawa treści. Dziękuję Niedopisaniu :)

Jeju jakie to miłe wygrywać książki :)

czwartek, 9 czerwca 2011

Uchylam rąbka tajemnicy

Hmmm nie mam wyjścia i ja muszę się odrobinę ujawnić. Dziękuję Miqaisonfire za zaproszenie do udziału w popularnej ostatnio na blogach zabawie. Ciężko mówić coś o sobie, łatwiej o innych, ale spróbuję :)

- Nie przepadam za książkami z bibliotek. Lubię nowe książki, pachnące jeszcze farbą drukarską i niezniszczone. Cierpi na tym portfel, ale cóż... Ponadto jak jakaś książka mi się wyjatkowo podoba, to bardzo zależy mi na własnym egzemplarzu. Do dobrych książek wracam nieraz.
- Lubię zakładki do książek, mam ich niemało i kolekcja jest nadal powiększana. Nie lubię zakładania książki byle czym.
- Mam słabość do oglądania i wyszukiwania wyjątkowych fotografii. Poza tym sama fotografuję, oczywiście amatorsko, ale sprawia mi to wiele radości i satysfakcji. Odkąd mam wymarzoną lustrzankę, to mam radochę jak dziecko z zabawkami :) Wyjątkowy sentyment mam do biało-czarnych fotografii i tych w kolorze sepii. Mają niepowtarzalny urok.
- Mam psa, któremu trzeba obcinać włosy, bo mu rosną całe życie. A latem byłoby mu zbyt gorąco. Ma juz 9 lat.


- Lubię smak truskawek, to moje ulubione owoce. Niezbyt często gotuję, ale ogólnie lubię tę czynność. Lubię testować nowe przepisy i smaki. Książki kucharskie mają ważne miejsce w mojej biblioteczce. Baaardzo lubię piec i jeść ciasta. Zdecydowanie bardziej lubię smakować ciasta własnej roboty niż słodycze.
- Lubię zapach powietrza po deszczu.
- Herbatę i kawę piję w dużych ilościach. Z herbat moja ulubiona to Earl Grey, a do kawy leję duuużo mleka. Niektórzy mówią, że piję mleko z kawą, coś w tym jest.
- Jestem ofiarą arachnofobii. Tepię te stworzenia w domu. Boję się unieszkodliwić sama dużego pająka, a czasem nawet do unicestwienia maleńkiego wołam męża. Wszelkie pająki i robaki traktuję jak wrogów.
- Odkąd zaczęłam urządzać mieszkanie, zaczęłam się pasjonować wystrojem wnętrz. Maniakalnie kupuję czasopisma o tej tematyce. Moje ulubione to "Moje mieszkanie", "Mój piękny dom" i "Weranda". Właśnie w tej kolejności. Marzę o urządzaniu własnego domu czy mieszkania, które nie będzie wynajmowane tylko moje na własność. Ogromną frajdę sprawia mi zajmowanie sie upiększaniem mojego gniazdka.
- Ulubiony kolor to fioletowy. Jak nazwa bloga wskazuje :) Kiedyś 70% moich ubrań stanowiły rzeczy różnych odcieniach tego koloru. Teraz mam ubrania w rożnych odcieniach, ale do fioletu mam słabość cały czas. To chyba nieuleczalne.
- Nie jestem pedantką, ale lubię porządek. Najbardziej nie lubię mycia okien. To jedno z najmniej przyjemnych zajęć. Męczę się podczas tej czynności przeokropnie.
- Jestem zmarzluchem i w chłodnych miesiącach ubieram się na cebulkę.
- Lubię sztuczną biżuterię, bo daje mi mozliwość dobrania kolczyków do ubioru i komfort zmian.
- Często chodzę na bosaka po domu mimo, że mam zimną terakotową podłogę w kuchni i łazience.
- Nie znoszę dźwięku jaki wydaje skrobanie styropianem o szybę, chamstwa  i głupoty.
- Jak dla mnie telewizja mogłaby nie istnieć, wystarczyłoby mi DVD. Bardzo nie lubię wiadomości, które są właściwie kroniką zdarzeń i wypadków. Nie cierpię prognozy pogody. Nie jestem fanką seriali.
- Kolekcjonuję aniołki, ich figurki, zdjęcia, książki o nich, zakładki itp.

Do zabawy zapraszam Książkowca i Z głową w książce.

poniedziałek, 6 czerwca 2011

Jodi Picoult, Deszczowa noc

Fabuła kręci się wokół kontrowersyjnego tematu, co w moim odczuciu nie jest zaletą tej książki. Jestem zdecydowanym przeciwnikiem aborcji czy eutanazji, bo uważam, że nie ma co się oszukiwać terminologią, bo przecież to po prostu morderstwa. W realnym świecie nie wszystko jest czarno-białe, bo są odcienie szarości. Nie unikniemy tego. Trudno wydawać sądy o innych osobach, gdy nie jest się w ich sytuacji. Człowiek który nie ma bliskiej osoby cierpiącej na bolesną i nieuleczalną chorobę, nie wie co się wtedy odczuwa. Natomiast uważam, że zło powinno się jednoznacznie określać i negować. Nie jestem zwolennikiem "pomagania" chorym ludziom w zejściu z tego świata. Władcą życia i śmierci jest Bóg, a nie człowiek. Książka przypomina mi trochę te wszystkie "wielkie produkcje" typu "Oceans Eleven", gdzie główni bohaterowi popełniają czyny złe moralnie, bo np. planują skok na kasyno czy bank, a widz im kibicuje i na koniec cieszy się, że uniknęli ujęcia przez policję. Nie podoba mi się taki relatywizm. Kropka. Najgorsze jest to, że te relatywistyczne dywagacje zajmują lwią część książki.
Szczerze to irytował mnie strasznie Cameron McDonald i jego niedojrzałe podejście do miłości. Rozumiem, że się zakochał, ale skąd może wiedzieć, że kocha? Natomiast od momentu, kiedy spotkał Mię, to czuje, że to jego druga połowa... mimo, że jeszcze jej nie poznał... Bez komentarza.
Natomiast muszę przyznać autorce, że ma świetny styl. Podoba mi się niezwykle plastyczny opis poszczególnych fragmentów jakby to były właściwie  kadry z filmu, a nie fragmenty powieści. Picoult nie tylko opisuje spotkanie dwóch, osób, nie tylko streszcza dialogi. Pisarka zwraca uwagę na takie drobiazgi jak np. drżenie kolan czy dłoni. Widać u niej większą niż u innych pisarzy wrażliwość na szczegół i umiejętność przekucia tej zdolności na twórczość. Momentami miałam wrażenie, że oglądam film, a nie czytam książkę, bo tak łatwo i dokładnie można zwizualizować sobie wszystko podczas lektury. To ogromna zaleta książki. Właśnie z tego powodu sięgnę po kolejne książki Jodi Picoult.
______________________________________________
Nie będę dzisiaj publikować kolejnego posta, więc robię dopisek do powyższego. Chciałam podzielić się z Wami radością jaka mnie dziś spotkała. Po powrocie ujrzałam na stole grubą kopertę z miłą zawartością. Dotarła do mnie paczka z książkami z wymiany wakacyjnej u Miqaisonfire http://miqaisonfire.wordpress.com/. W środku były aż DWIE książki, dwie zakładki i czekolada ( jakaś wspaniała osóbka telepatycznie domyśliła się, że ostatnio trzymam linię i sprezentowała mi gorzką czekoladę). Przykro mi, ale nie potrafię rozczytać nazwiska, nie było adresu bloga, więc nie wiem, kto sprawił mi tę niespodziankę. Dziękuję Miqaisonfire za zorganizowanie wymiany i osobie, która wysłała mi paczkę. Książek obu nie czytałam, więc już nie mogę doczekać się lektury :) Dostałam dwa kryminały :):):)
Nie wiem kto wpadł po raz pierwszy na pomysł blogowej wymiany książkowej, ale należą się jej/jemu gratulacje, uściski i szacunek za pomysł, czyż nie?

czwartek, 2 czerwca 2011

Ratunku! Pomocy! Awaria bloggera???

Niestety nie jest geniuszem w kwestiach technicznych czy informatycznych... A szkoda bo taka wiedza by mi sie nieraz przydała. Nie wiem co mam robić, a może ktoś miał już podobny problem. Kwestia dotyczy bloggera. Od pewnego czasu odwiedzając blogi, nie mogę dodać ich do obserwowanych. Na każdym blogu pod słowem OBSERWATORZY jest puste miejsce. Nie wyświetlają mi się ani osoby obserwujące dany blog ani nie ma klawisza "obserwuj". W rezultacie nie mogę dodać żadnego bloga do obserwowanych przeze mnie. Nie wiem czemu. Czy zdarzyła się komuś powyższa sytuacja? Czy ktoś wie jak ten problem można naprawić?? Bo ja nie mam pojęcia.

niedziela, 29 maja 2011

Wywiad z Olgą Rudnicką

Publikuję obiecany na początku maja wywiad.  Zapraszam do lektury i zapoznania się z odpowiedziami. 

Miqaisonfire: co w Pani życiu stanowi największe natchnienie? Co spowodowało, że postanowiła Pani zabrać się za pisanie?
Wyrażenie natchnienie jest stanowczo przereklamowane. Gdybym miała siadać do pisania tylko wówczas, gdy czuję głęboką wewnętrzną potrzebę, nie dopilnowałabym żadnego terminu. To kwestia dyscypliny i regularności. Oczywiście, są dni, gdy w ciągu kilku godzin napiszę z 20 stron tekstu i nie pytajcie jak to możliwe, bo sama nie wiem. Palce same płyną po klawiaturze, bo w normalnym trybie jakoś wolniej mi to idzie. A są dni, że w ciągu kilku godzin powstaną dwa zdania, które zostają skasowane, a ja mam ochotę wyć z rozpaczy. Kwestia zabrania się za pisanie nie była wynikiem świadomej decyzji. To była forma spisywania myśli, snów, które potem przeradzały się w małe opowiadania. Im byłam starsza tym więcej się tego tworzyło. Nie potrafię powiedzieć, co stanowi moje natchnienie, ale wiem, że kiedy nie piszę, brakuje mi tego. Moje myśli zaczynają się skupiać wokół postaci, wątków powieści i zdarza mi się „odpływać” nawet jak jestem wśród ludzi.
Catherine: A ja chciałabym się spytać jaką książkę lubi Pani czytać najbardziej ?
Nie mam jednej ulubionej. Mam ulubionych autorów, do których ostatnio dołączył Stieg Larsson i Robin Cook.
Miqaisonfire:  Którą książkę pisało się Pani "najfajniej"? Czyli przy tworzeniu której książki, prace, zbieranie materiałów mijało najszybciej i najprzyjemniej?
„Martwe Jezioro”. W zamyśle miało to być opowiadanie, które mi się rozrosło i pisałam je dla siebie. Nie myślałam o czytelnikach, o wydawcy. To było hobby. Kiedy pod wpływem impulsu wysłałam ją do wydawcy i została przyjęta nikt nie był chyba bardziej zdziwiony niż ja. Nigdy nie myślałam o sobie w kategoriach zostania pisarką. I nadal się za pisarkę nie uważam. Jestem autorką, a do zostania pisarką wiele mi brakuje.
Kiedy planuje Pani wydać jakąś kolejną książkę i czy ma Pani na nią już pomysł?
O wydaniu powieści decyduje wydawca. Owszem, pracuję nad kolejną powieścią i jestem mniej więcej w 2/3 akcji oraz znam ostatnie zdanie. Czy zostanie zaakceptowana? To się dopiero okaże. Chciałabym jeszcze powiedzieć, że kiedy ukazuje się powieść na rynku to prace nad nią są zakończone znacznie wcześniej. Ostatnie poprawki do „Natalii 5”, które ukazały się w kwietniu zakończyłam chyba w październiku 2010 roku, niemal natychmiast zaczęłam zbierać materiały do nowej powieści, nad którą pracuję od grudnia ubiegłego roku.
Kawusia: Czy dajesz do przeczytania swoją powieść jeszcze przed drukiem (komuś zaufanemu np. mamie) ?
Absolutnie nie. Jestem paranoiczką w tym względzie i najchętniej nawet wydawcy nie mówiłabym nad czym aktualnie pracuję. Ale tak się nie da. Wydawca rzecz jasna musi wiedzieć co aktualnie robię, chociaż sam mnie uczula, że o pomysłach się głośno nie dyskutuje. Przy powieści, nad którą teraz pracuję umówiłam się z moim konsultantem, że po zakończeniu wersji roboczej prześlę mu do oceny. Ale to absolutny wyjątek podyktowany tematyką powieści. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie pokazuję moich tekstów wcześniej, chociaż zdarza mi się z zaufaną osobą rozmawiać o koncepcji czy bohaterach. Mianowicie, nie wszystkim moje książki się podobają. Nie żądam od przyjaciół uwielbienia, ale negatywna opinia we wstępnej fazie mogłaby podciąć mi skrzydła.

Co sądzi Twoja mama o Twoich powieściach?
Mama zachwyca się trzymając powieść w ręce, ale jako recenzent jest absolutnie do niczego. Najczęściej oburza się, że w tekście są przekleństwa, a przy „Lilith” i scenach seksu słyszałam przez kilka dni: - Co ludzie powiedzą! Nie potrafi oddzielić mnie od powieści. Przeklina bohater a nie ja.
Kiedyś w wywiadzie radiowym pewna piosenkarka przyznała że nie słucha radia aby jej twórczość była tylko jej a nie zainspirowana cudzymi utworami, żeby nie posądzono jej o plagiat. Czy Ty Olgo czytając tak wiele książek nie boisz się, że stworzysz coś podobnego, co już ktoś napisał?
Owszem. To jest pewien problem. Trudno wymyśleć coś, czego jeszcze nie było. Ale staram się. Czasami zdarza mi się takie uczucie, że już gdzieś to widziałam, czytałam, słyszałam, ale na szczęście okazuje się, że jest to pomysł, który zapisałam 3-4 lata temu i teraz powtórnie przyszedł mi do głowy.
Łukasz: Skąd czerpie Pani natchnienie??
Jak się Pani czuje jako coraz bardziej popularna pisarka??
Natchnienie czerpię z głowy. Pomysły też. To prostu są i nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. Nie czuję się popularną pisarką. Może dlatego, że na co dzień pracuję jako asystentka osób niepełnosprawnych, a ten zawód naprawdę uczy pokory. Cieszy mnie natomiast zainteresowanie moimi powieściami, chociaż zainteresowanie mną, jako osobą, jest peszące.
Ania: Jak długo trwa praca nad jedną powieścią? Ile czasu trwa od narodzenia pomysłu na książkę do skończenia pracy nad powieścią?
Coraz dłużej. „Martwe Jezioro” powstało w ciągu kilku tygodni żmudnego, wielogodzinnego pisania. Druga powieść też. Czułam się jak na fali. To po prostu ze mnie wypływało. Tylko, że to były powieści dość proste, jednowątkowe. Każda kolejna książka pochłania więcej czasu, na szczęście zauważyłam, że manualnie zwiększyła mi się prędkość pisania. Więcej materiałów, więcej przemyśleń, więcej różnorodnych wątków.  Można powiedzieć, że moje powieści dojrzewają wraz ze mną. Praca nad „Natalii 5” trwała kilka miesięcy plus poprawki. Naprawdę nie ma reguły. Czasami piszę dwie godziny, czasami sześć. Staram się pisać codziennie po kilka godzin, nie zawsze się udaje.
Do której własnej książki ma Pani największy sentyment?
Jeszcze niedawno powiedziałabym, że do „Martwego Jeziora”, bo było pierwsze i przez to szczególne. Ale obecnie kocham moje Natalie i z nimi czuję się najmocniej związana. Dla mnie to żywe osoby.
Aneta: Na okładkach swych książek jako literackich mistrzów wymieniasz Stephena Kinga, Alexa Kavę, Harlana Cobena oraz Tess Gerritsen. Kto jest Twoim ulubionym pisarzem polskim wśród aktualnie tworzących oraz kto spośród klasyków literatury polskiej?
Nie czytam wiele polskiej literatury. Właściwie poza Chmielewską nie jestem w stanie przypomnieć sobie innego autora, który zrobiłby na mnie wrażenie. Z klasyków zdecydowanie Stefan Żeromski.
Aneta: Masz jakieś przyzwyczajenia podczas czytania? Np. miejsce, pozycja, pora dnia, czy jesz podczas czytania itd.?
Nie, czytam zawsze i wszędzie. Do czytania wystarcza mi odrobina światła i kąt. Jedyne czego nie robię podczas czytania to nie jem. Nienawidzę jadłospisu na książce ani tłustych plam.
Aneta: Pisałaś kiedyś na swoim blogu, że tworzysz powieści z laptopem na kolanach, czy masz jakieś rytuały związane z pisaniem? Czy jest coś, bez czego nie możesz zasiąść do pracy nad książką?
Tak, zamieniam wówczas pokój w grobowiec. Specjalnie założyłam rolety, bo dzienne światło zaczęło mi przeszkadzać. Muszę mieć absolutny spokój. Lampka, laptop i ja. Zakładam słuchawki na uszy i włączam muzykę, żeby mnie obce dźwięki nie rozpraszały. Kiedyś zdarzyła mi się zabawna sytuacja, bo założyłam słuchawki, ale do laptopa ich nie podłączyłam. Muzyka sączyła się z głośników, a ja sobie siedziałam z kabelkami zwisającymi z uszu. I ruch. Strasznie mi przeszkadza, gdy kątem oka dostrzegam jak coś się rusza w pokoju. Dlatego zawsze mam zamknięte drzwi i nawet mojego biednego psa wyrzucam. Przeszkadza mi, że jego klatka piersiowa się rusza podczas oddychania. Wiem, że to strasznie brzmi, ale tak jest. Jakikolwiek ruch wyrywa mnie ze stanu skupienia i zamiast myśleć o wątku, to dostaję rozbieżnego zeza i jedno oko w monitorze, a drugie w śpiącym psie było utkwione.
Aneta: Co najbardziej lubisz podczas pracy nad powieścią?
Lubię jak akcja płynie. Nie zapominam słów. Wiem co mam pisać. Najbardziej lubię takie chwile, gdy etap myślenia jest poza mną a wszystko zdaje się dziać samo. To tak jakby akcja i postacie ożyły, ja staję się obserwatorem i opisuję tylko to co widzę i słyszę.
Aneta: Czego nie lubisz podczas pracy nad powieścią?
Zatorów. Wiem co ma być dalej. Mam rozpisany konspekt. Mniej lub bardziej szczegółowy. I nic. Ani słowa nie mogę napisać, a co napiszę to skasuję. A już szczególnie jestem wściekła na siebie jak mi się koncepcja w trakcie zmieni i muszę się cofać do początku powieści.
Aneta: Czytałam kiedyś w jakimś wywiadzie z pewną pisarką, że dopóki nie skończy książki, to nie czyta, by podświadomie nie pisać podobnie do czytanego w danym momencie autora. Czy masz podobnie?
Nie, nie mam. A może nie zwróciłam na to uwagi… Nie zauważyłam jednak, żebym kopiowała styl jakiegoś innego pisarza. Wolę myśleć, że mam własny i używając słów Natalii – tej wersji zamierzam się trzymać.
Aneta: Czy chciałabyś poświęcić się w 100% pisaniu czy traktujesz je jako dodatkowe zajęcie?
Z jednej strony tak, chciałabym się poświęcić pisaniu. Z drugiej, nadal chcę pracować z osobami niepełnosprawnymi. Z pewnością pisanie nie jest dodatkowym zajęciem i nie będzie. Chcę być tym i tym i teraz tylko muszę wykombinować jak to wszystko pogodzić. Na razie mi się udaje. Co będzie dalej to się zobaczy. Natomiast już teraz mam świadomość, że jeśli będę musiała z czegoż zrezygnować by móc pisać, to tak się stanie. Zrezygnuję.
Aneta: Jaki masz wpływ na wygląd okładki?
Żaden.
Aneta: Czy zanim zaczęłaś pisać Martwe jezioro, planowałaś pisanie, chciałaś być pisarką?
Lubiłam pisać dla siebie. Takie moje opowiadania. W szkole nie lubiłam pisać, bo trzeba było pod klucz a to mi nie odpowiadało. Pisałam więc cokolwiek byle było na temat i mieć święty spokój. Nigdy nie sądziłam, że napiszę coś co zostanie wydane, więc nie mogę mówić jak od dziecka marzyłam by pisać. Ja po prostu pisałam, a reszta potoczyła się sama. Natomiast od dziecka uwielbiałam wymyślać historie.
Aneta: Jakie jest Twoje zdanie na temat czy pisania można się nauczyć czy z tym talentem trzeba się urodzić?
Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie czuję też jakobym miała talent. Cały czas mnie zdumiewa, że to co piszę ktoś lubi czytać. Wydaje mi się jednak, że jak się lubi tworzyć to trzeba to robić.
Aneta: Jak radzisz sobie z pogodzeniem pracy zawodowej, pisania, przeróżnych obowiązków oraz życia towarzyskiego?
Wbrew pozorom nie jest to aż tak trudne jak by się wydawało. Pracuję po kilka godzin dziennie. Czasami jestem w domu o 14, czasami o 15, zdarzały się dni, że mój dzień pracy kończył się o 12. Mam więc wystarczająco dużo czasu na pisanie. Praktycznie całe popołudnie i wieczór, z przerwą na jazdę konną czy trening. Jeżdżę w tej chwili dwa razy w tygodniu i jazda konna plus dotarcie na miejsce i z powrotem zajmuje jakieś dwie godziny. Nie jest to tak czasochłonne jak się wydaje. Zawsze mnie dziwi jak ktoś się dziwi, że skąd mam czas na konie. A czy ja cały dzień siedzę w stajni i żrę owies? Życie towarzyskie trochę kuleje, ale wszyscy moim przyjaciele też dorośli, mają pracę, własne życie. Z moją drugą połową widzimy się tylko w weekendy, więc cały tydzień mam właściwie dla siebie.
Aneta: Jak postrzegają Cię znajomi i rodzina jako pisarkę? Czy byli zaskoczeni, gdy wydałaś pierwszą książkę?
Przyjaciele traktują mnie dokładnie tak samo. Początkowo znalazło się sporo znajomych, którzy podobno byli ze mną bardzo zaprzyjaźnieni, a ja nie mogłam nigdzie ani twarzy ani nazwiska umiejscowić. Takie życie. Teraz wszyscy się przyzwyczaili i takie sytuacje już się nie zdarzają. Gdy wydałam pierwszą książkę to niewątpliwie najbardziej zaskoczeni byli moi nauczyciele. Nigdy się nie angażowałam jeśli mnie coś nie interesowało. A najczęściej mnie nie interesowało. Na studiach też siadałam w ostatnim rzędzie z książką pod ławką. A potem zakuwałam w domu, żeby egzamin zdać. Ale coś za coś. Natomiast przyjaciele, przed którymi nie przyznawałam się do pisania, bo to takie moje hobby było i zupełnie niemodne, wcale nie byli zaskoczeni. Okazało się, że kilka osób doskonale wiedziało, że piszę, choć nikt nie miał pojęcia, że wysłałam maszynopis do wydawcy. Kiepsko się kamuflowałam jak widać. Najbardziej zaskoczona to byłam ja, że z mojego najbliższego otoczenia niewiele osób było tym zaskoczonych. Jeden z kolegów stwierdził, że jego to nie dziwi. Zawsze cos gryzmoliłam.
Aneta: Prowadzisz bloga (http://rudnickaolga.pl/), co było motywem jego założenia i jak Ci się podoba ta forma kontaktu z czytelnikami?
Chciałam mieć kontakt z czytelnikami. Uznałam, że taka forma będzie odpowiednia, choć zdarza mi się, że nie mam o czym pisać, a coś napisać trzeba. Forma bardzo mi się podoba, co można przeczytać na moim blogu. Bardzo sympatyczne jest osobiste spotkanie osób, które regularnie czytują blog, jak miało ostatnio miejsce w Międzyzdrojach i Warszawie. Mimo, że wielu czytelników nigdy nie spotkam, nie są dla mnie obcy.
Aneta: Co sądzisz nt. popularnych ostatnio e-booków? Czy uważasz, że są realnym zagrożeniem dla tradycyjnych książek?
Nie. Nie sądzę. Zdarza mi się czytać e-booki, ale nawet jeśli mam coś w wersji elektronicznej i tak muszę to posiadać fizycznie, w formie papierowej i na półce. Osobiście wolę jednak formę tradycyjną, chociaż podczas targów książki w Warszawie bardzo zainteresowały mnie czytniki. Nie zdecydowałam się wówczas na zakup, ale nie wykluczam tego.
Aneta: Jakie jest Twoje zdanie nt. pożyczania książek? Czego nie tolerujesz podczas pożyczania?
Musze odpowiadać? Wyjdę na straszną zołzę. Może lepiej zacznę od drugiego pytania, bo to będzie stanowić wyjaśnienie odpowiedzi na pierwsze. Nie toleruję przetrzymywania książek. Jak można jedną książkę czytać kilka tygodni, a ja mam dziurę na półce? To mnie strasznie irytuje. Bo najpierw jest pożycz, pożycz, a potem: jeszcze nie zaczęłam czytać; nie mam czasu; no, już jestem na setnej stronie (książka ma 300 a osoba ma ją już miesiąc). A już szczególnie szlag mnie trafia jak się domagam zwrotu po 2-3 miesiącach, bo mnie już diabli biorą i okazuje się, że aktualnie czyta ją kuzynka kuzynki, która pożyczyła ją od kuzyna dziewczyny itd. itp. Więc odpowiadając na pytanie pierwsze: skończyłam z pożyczaniem książek. Pożyczam tylko kilku osobom, które je szanują, nie gniotą, nie plamią, nie używają jako podpórki pod drzwi balkonowe, oddają w terminie, nie puszczają w obieg, a jedna osoba jak mi w ten weekend nie odda trzeciej części trylogii Larsona trafi na czarną listę.
Dziękuję za zgodę na wywiad i udzielone odpowiedzi.

(Zdjęcie pobrane z bloga autorki)