.

.

piątek, 30 marca 2012

Janusz Majewski, Siedlisko

Siedlisko zachwyca już samym swym wyglądem, szczególnie takich wzrokowców jak ja :) Okładka jest wyjątkowa. Podoba mi się nietypowe i płynne połączenie zdjecia i grafiki/obrazu. Chmury są bardzo pozytywne i sam wygląd książki nastraja optymistycznie. Czcionka jaką jest zapisany tytuł jest jak kropka nad i oraz doskonale komponuje się z całością. Miłym dodatkiem są urocze rysunki przed i po zakończeniu każdego rozdziału. Od dziecka mam slabość do rysunków w książkach. Ponadto wewnętrzne strony okładki są nie białe, a zielone, tytuł także jest oryginalnie wyeksponowany w tym kolorze. Część wizualna książki jest na 6+. Na szczęście treść także jest bardzo dobra. Czytałam kilka książek z podobnymi motywami, gdzie bohaterka przenosi się na wieś i tam zakłada pensjonat, ale Siedlisko zdecydowanie zaliczam do najbardziej udanych. Tak się złożyło, że książka była czytana w ratach m.in. w drodze do i z pracy. Gdybym ją przeczytała za jednym zamachem, to na pewno jeszcze bardziej przypadłaby mi du gustu. Co mnie urzekło, to opisy. A dobre opisy bardzo cenię w literaturze. Akcja wciąga, postacie są ciekawie przedstawione, książkę czyta się przyjemnie. Powieść jest pełna ciepła, rodzinna, pozytywna, a takie właśnie lubię. Zresztą jak może nie być ciekawie poczytać o losach pary, któa dziedziczy dom po ciotce na Mazurach, wyjeżdża i postanawia tam się osiedlić, z czasem założyć pensjonat. Perypetie rodzinne są takie niby codzienne, ale ciekawie i dobrze przedstawione. Bohaterowie naturalnie wchłaniają się w nowe środowisko z pożytkiem dla jednych i drugich i tak życie płynie.
Dziękuję wydawnictwu Marginesy za możliwość przeczytania tej książki.


Z racji zwolnienia lekarskiego z powodu przeziębienia i wykorzystując możliwość posiedzenia pod ciepłą kołderką, zamierzam nadrobić zaległości czytelnicze. Popijając na przemian herbatkę z miodem, cytryną i sokiem malinowych, faszerując się tranem, witaminą C, cholinexem i syropem z kaliny oraz korzystając z chusteczek higienicznych biorę się za lekturę. Na pierwszy ogień pójdzie zakupiona wczoraj książka Kate Morton Zapomniany ogród.
 

wtorek, 20 marca 2012

Pierwsze urodziny bloga

Pierwsza rocznica blogowania mignęła mi jakby niepostrzeżenie... Wśród nawału pracy i codzienności prawie ją przeoczyłam, dlatego wpis jest lekko spóźniony. Pierwszy post pojawił się 13 marca ubiegłego roku. Od dziecka lubiłam czytać, z biegiem lat nic się nie zmieniło i wśród moich zainteresowań czytanie nadal zajmuje honorowe miejsce. Odkrycie blogosfery ponad dwanaście miesięcy temu było fascynującym i cennym wydarzeniem. Dzięki prowadzeniu własnego bloga i czytaniu Waszych odkryłam i nadal wynajduję warte uwagi tytuły, mam możliwość porównania recenzji i wyrobienia własnego zdania nt. danej książki i przyjemność dyskutowania o czytaniu. Teraz zanim kupię dany tytuł, najpierw zawsze sprawdzam kilka recenzji na blogach, aby wyrobić sobie własne zdanie. Czasem nawet negatywna recenzja zachęca mnie do zakupu, bo to co innej osobie przeszkadza, ja mogę lubić.
 

Fenomen czytania jest niesamowity. Lubię oglądać filmy i często to czynię, ale z obcowaniem z książkami jest inaczej, lepiej. Czytanie wymaga od nas większej koncentracji i uwagi, wysiłku wyobraźni. Podczas gdy podczas oglądania filmu mamy prawie wszystko podane na tacy, niczego nie musimy sobie wizualizować. Gdy zagłębiamy się w treść powieści, to wyobrażamy sobie miejsca, ludzi i sytuacje o których czytamy. Te wyobrażenia nie są identyczne w przypadku każdego czytelnika i to jest fascynujące. Książki przenoszą nas w inne miejsca, światy, bez absolutnie żadnych ograniczeń czasowych. Nieważne jak ciężki dzień mamy za sobą, jak bardzo jesteśmy zmęczeni i zestresowani, jak mamy dosyć codzienności i jej problemów czy ograniczeń. Gdy otwieramy książki i zagłębiamy się w jej stronice wszystko się zmienia, zapominamy o wszystkim co złe. Dzięki czytaniu lepiej mi się żyje, pomaga mi to w różnych trudniejszych chwilach i umila przyjemne momenty.

 

Ważny jest dla mnie sam fizyczny wymiar kontaktu z zapisanymi stronicami, dotyk papieru, jego szelest, zapach książki. Dlatego żadne e-booki i audiobooki mnie nie zadowalają i niezmiennie wybieram tradycyjną, jak dla mnie jedyną prawdziwą, formę książki. Druk jest jednym z najważniejszych dokonań ludzkości.


To pokrzepiające że istnieje takie miejsce jak książkowa blogosfera i miło mi że mam zaszczyt i przyjemność być jej członkiem. Ponad rok temu nie miałam pojęciu o istnieniu takiego miejsca, a tu już tyle czasu udaje mi się prowadzić bloga. Nie wiedziałam czy temu podołam, miałam pewne obawy, ale udało się i jestem z tego dumna. Fioletowa biblioteka Anety jest moją radością, daje mi mnóstwo satysfakcji.

Chciałabym podziękować za Waszą obecność na moim blogu, za cenne uwagi i ciekawe dyskusje oraz za możliwość podpatrywania Waszych dokonań i czytania Waszych recenzji, to niebywała przyjemność.

*Pierwsze zdjęcie pobrane jest z Internetu, ostatnia fotografia jest mojego autorstwa.

środa, 14 marca 2012

Joanna Żebrowska, Shit! Rok w brukowcu

Interesuje mnie praca dziennikarzy, swego czasu bardzo chciałam wykonywać ten zawód. Z tego powodu gdy otrzymałam możliwość zrecenzowania tego tytułu, skwapliwie z tej szansy skorzystałam. Okładka jest idealnia dobrana do tytułu i tematyki książki. Ta czarna czcionka na żółtym tle kojarzy się z wycinkami z gazet i oddaje klimat książki. "Shit! Rok w brukowcu" przeczytałam prawie miesiąc temu, ale z racji natłoku zajęć dopiero dzisiaj pojawia się post traktujący o tym tytule. Główna bohaterka Edyta to absolwentka dziennikarstwa, której marzy się praca w poważnym piśmie. Jak to w życiu bywa nadchodzi moment, że klapki z oczu spadają i należy brać pracę jaka jest, a nie tylko marzyć o zajęciu chwilowo niewykonalnym. W rezultacie kobieta trafia do brukowca, w którym nie pisze zwykłych artykułów, ale musi wymyślać niestworzone historie, które potem i tak są wypaczane przez naczelnego, w rezultacie czego publikowane są materiały, które nie mają wiele wspólnego z pierwotnym tekstem. Edyta co chwila musi chować swoje ego i poczucie godności, by realizować kolejne szalone pomysły naczelnego. Ponadto nierzadko poświęca ogrom czasu i pracy na teksty, które w ostatniej chwili nie są publikowane i znowu zaczyna się mozolne tworzenie czegoś nowego. Praca w brukowcu to nieustanne poszukiwanie skandali, a w rzeczywistości ich kreowanie, co niebywale męczy i irytuje główną bohaterkę. Jak wskazuje opis z tyłu okładki książka jest satyrą na świat współczesnych tabloidów, moim zdaniem bardzo, bardzo, bardzo udaną i świetnie napisaną satyrą. Książkę bardzo dobrze się czyta i polecam wszystkim, szczególnie osobom, które myślą, że to co czytają w kolorowych pismach to sama prawda. Uważam że Joanna Żebrowska ma duży potencjał i z niecierpliwością czekam na jej kolejny tytuł.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytanie nie szkodzi oraz autorce.