.

.

wtorek, 31 grudnia 2013

Boże Narodzenie w moim obiektywie

Tegoroczne święta minęły mi w miłej, rodzinnej atmosferze, przeżyłam je także duchowo z czego się cieszę. Mimo zmęczenia i zaspania udało mi się być na pasterce. Pod kątem kulinarnym wiele było tradycji, przede wszystkim w wieczór wigilijny, ale pojawiły się i udane nowości jak np. rozpływająca się w ustach wołowina po burgundzku. Wybrałam wersję duszenia, a nie pieczenia tej świetnej potrawy. Kto nie zna jeszcze smaku tak przyrządzonej wołowiny, niech spróbuje, nie pożałuje. Na lodówce uchowały się jeszcze listy potraw :) Potrawy były przygotowywane przez cztery osoby, więc nie było nawału pracy.



Piernik staropolski już po raz drugi towarzyszył mi w święta. Upiekłam go jeszcze w sobotę, po czym w poniedziałek przełożyłam. Długo nie mogłam się zdecydować czym go przełożyć. Ostatecznie zdecydowałam się na połączenie domowego dżemu z czarnej porzeczki wymieszanego z tężejącą galaretką. Smak tego owocu świetnie kontrastował z piernikiem. Ciasto wyszło twarde, więc niezbędne było zamknięcie go w pojemniku z kawałkiem jabłka, dzięki czemu idealnie zmiękł.




W Internecie znalazłam wiele pomysłów na świąteczne nalewki, które mnie zaintrygowały. Eksperymentowałam z przepisem z bloga pistachio. Zamiast wódki dałam wodę i spirytus, zmniejszyłam ilość cynamonu, nie rozpuszczałam miodu, bo się spieszyłam. Zrobiłam ją wg następujących proporcji:

1 szkl. przegotowanej wody
2 szkl. spirytusu
niecała szklanka miodu ( dałam ulubionego gryczanego)
pół laski wanilii
pół laski cukru waniliowego
2 cytryny
goździki
Cytryny sparzyłam wrzątkiem, pokroiłam w cienkie paski ( nie obierałam skórki). Miód wymieszałam z wodą. Wszystkie składniki trafiły do słoika. Codziennie potrząsałam słoikiem. Po raz pierwszy spróbowałam nalewki szóstego dnia, była smaczna, ale to jeszcze nie było to. Dziewiątego dnia była już bardzo smaczna.


W moim domu rodzinnym czasem był choinka żywa, czasem sztuczna.  Od kiedy jestem mężatką, kupuję żywą. W tym roku po raz pierwszy jest w doniczce. Ciekawe czy się przyjmie, gdy ją zasadzę. Byłoby fajnie. Mogłabym w przyszłym roku znowu ją ubrać. Wybór padł na jodłę, która nie zrzuca igieł, co jest idealnym rozwiązaniem, bo rzeczywiście jest czysto i nie muszę się martwić, że pies połknie mi igłę i zrobi sobie krzywdę.



Choinka jest bardzo ważnym atrybutem Bożego Narodzenia, ale lubię mieć ozdobione każde pomieszczenie świątecznymi akcentami. Mała szopka stoi w salonie w widocznym miejscu, bombki wiszą i w kuchni i pod żyrandolem. Światełka są nie tylko na choince, ale i na karniszu w sypialni i wielkim słoju w salonie. Pomysł włożenia lampek do słoja widziałam już wielokrotnie w prasie wnętrzarskiej jaki i w Internecie, w tym roku wreszcie i mnie udało się zrealizować to genialne rozwiązanie.





Już po raz drugi przed świętami wzięłam kilka dni urlopu, chcę by to się stało tradycją. Takie dni wolne dają możliwość spokojnego przygotowania do świąt, bez pośpiechu i stresu. Zdążyłam posprzątać ( choć nie gruntownie), upiec pierniki, ugotować wszystko, wyspowiadać się. Nie zostawiłam kupowania prezentów na ostatnią chwilę, więc ominęły mnie gigantyczne kolejki. Lekturami towarzyszącymi mi przed Bożym Narodzeniem były Natalie Olgi Rudnickiej. Oba tomy. Miło było wrócić raz jeszcze do tych historii, któe jeszcze nieraz przeczytam. 


Dzisiaj skończyłam czytać Strajk w Boże Narodzenie Sheili Roberts. Książka świetna, idealna na ten okres roku. Kupiłam ją prawie rok temu, ale chciałam przeczytać w okolicy świąt. Główne bohaterki postanawiają zastrajkować i nie uczestniczyć w przygotowaniach do Bożego Narodzenia, a wszystkimi obowiązkami postanawiają obarczyć swych mężów. Perypetie zarówno zbuntowanych kobiet jak i zarzuconych obowiązkami mężczyzn są bardzo ciekawe, momentami zabawne, kiedy indziej dają do myślenia. Podoba mi się, że autorka nie zapomniała o religijnym aspekcie świąt, bo jest wspomnienie i o spowiedzi, co jest rzadkim dzisiaj i niepopularnym motywem, plus dla Sheili Roberts. Książka lekka, sympatyczna, ale z mądrym przesłaniem dla obu płci, bo mimo że to kobiety strajkują, to nie ma wydźwięku feministycznego. Zdecydowanie polecam.



wtorek, 3 grudnia 2013

Piernik staropolski

W niedzielę rozpoczął się Adwent. Bardzo lubię ten wyjątkowy, przedświąteczny okres. Powoli rozpoczyna się dozowanie napięcia, wkrótce zacznę pracować nad listą potraw na tradycyjną wieczerzę wigilijną i Boże Narodzenie. W tym roku postanowiłam razem z rodziną, że większość potraw przygotujemy wcześniej i zamrozimy, chodzi przede wszystkim o wigilijne menu. W moim domu rodzinnym jest tradycja, że każdą potrawę robimy samodzielnie, a nie kupujemy gotową. Tę dbałość i troskę o smaczne i zdrowe potrawy zawdzięczam mojej mamie, dzięki której i ja dalej kultywuję tę tradycję. Pracy przy przygotowaniach jest niemało, ale to wspólne, domowe, rodzinne pichcenie jest dla nas bardzo ważne. Udało mi się już drugi rok z rzędu wziąć kilka dni urlopu przed świętami, dzięki czemu zwalniam tempo i bardziej cieszę się przygotowaniami. Dzisiaj przygotowałam ciasto na piernik staropolski. Trochę późno, bo zgodnie z przepisem powinno dojrzewać 5-6 tygodni, a moje będzie miało 3 tygodnie, ale myślę, że wystarczy. W zeszłym roku z tego ciasta piekłam pierniczki i potem dekorowałam, w tym roku podzielę ciasto na 3 części i zrobię tradycyjny, przekładany piernik. Jeszcze nie wiem jaki wybiorę dżem i ewentualne dodatki, muszę to przemyśleć. Na razie ciasto przełożyłam do starego, czarnego, emaliowanego naczynia, przykryłam ściereczkę i wyniosłam do ganku, gdzie będzie czekało na swój czas.
 
 
Piernik zrobiłam według popularnego i sprawdzonego, starego przepisu ze strony moje wypieki.com. Jestem ciekawa jaki efekt osiągnę w tym roku. Ubiegłoroczne wycinanie kształtów, pieczenie i dekorowanie sprawiło mi dużo radości. Z podanej w recepturze ilości wyszło sporo pierniczków, smakowały wyśmienicie. Poniżej fotografia wyciętych pierniczków, jeszcze przed pieczeniem.
 
 
I dalej smakowite efekty.
 
 

wtorek, 5 listopada 2013

Czatnej, chutney lub czatni

Ze wszystkich tych nazw najbardziej podoba mi się czatnej i tak podpisałam słoiki z moimi przetworami.  W tym roku po raz pierwszy zrobiłam i spróbowałam czatneja. Zainspirowały mnie do tego fotografie i opisy na blogach kulinarnych oraz książka Smakowite prezenty Singrid Verbert. Z tej książki przetestowałam poniższy

CZATNEJ GRUSZKOWO-IMBIROWY

2 gruszki
jabłko
pół cebuli ( ja dałam całą)
50 ml soku z cytryny
30 g cukru trzcinowego
30 g winogron ( dałam więcej)
20 g świeżego imbiru
200 ml octu jabłkowego
szczypta mielonego czosnku
szczypta papryki
sól, pieprz do smaku

Miałam akurat żurawiny, więc dodałam ich odrobinę. Wszystko pokroić. Zagotować sok z cytryny z octem, cukrem i przyprawami. Dodać resztę składników i gotować około godziny aż krem zgęstnieje. Postanowiłam zmiksować całość, by smaki się połączyły. Pasteryzowałam około 10 minut w piekarniku nagrzanym do 90 stopni.

Wyszedł świetny, genialnie smakuje z serem pleśniowym oraz wędliną. Najlepszy czatnej jaki udało mi się zrobić. Przyznam, że początkowo miałam spore obawy związane z kontrowersyjnym jak dla mnie połączeniem owoców, warzyw, słodkiego i wytrawnego. Opłacało się zaryzykować, bo efekt okazał się warty starań i czatneje zdobyły miejsce w mojej kuchni i piwnicy.


 Czatnej gruszkowo-imbirowy to pierwszy z lewej na zdjęciu, na środku dyniowy, a po prawej śliwkowy.

Kolejny czatnej z którym eksperymentowałam, to:

CZATNEJ ŚLIWKOWY (przepis z archiwalnego numeru miesięcznika Kuchnia)

500 g cebuli
500 g jabłek
1 kg śliwek
400 ml octu słodowego (ja użyłam winnego)
200 g brązowego cukru ( dodałam mniej)
2 łyżeczki ziela angielskiego
łyżeczka gałki muszkatołowej
łyżeczka nasion gorczycy
laska cynamonu ( dałam połowę)
starta skórka z pomarańczy

Pokroić warzywa i owoce. Wszystkie składniki włożyć do garnka i gotować około godziny. Na koniec  znowu całość zmiksowałam. Pasteryzowałam 10 minut w piekarniku nagrzanym do 90 stopni. 

Czatnej smakuje ciekawie, ale jak dla mnie za bardzo dominują korzenne aromaty.

Trzeci i ostatni czatnej powstał na fali ekscytacji nowym smakiem. Sama skomponowałam przepis, ale przyznam, że gdyby nie pomoc mamy, to byłaby kompletna klapa, bo byłby zbyt kwaśny i niejadalny. Wiem że błąd tkwił w tym, że nie dałam słodkiego składnika, wszystko kwaśne i jeszcze ocet dopełniło miary i gdy próbowałam mieszaniny pod koniec gotowania byłam przerażona strasznie kwaśnym efektem. Moja mama wpadła na pomysł, by dodać dynię i dzięki niej czatnej został uratowany. 



CZATNEJ DYNIOWY 

mała dynia
jabłka ( dałam kwaśne, więc potrzebne są słodkie)
2 cebule
winogron
żurawina
 śliwki
ocet winny
sól 
pieprz
brązowy cukier

Dokładnych proporcji nie podam, bo nie pamiętam, ale warto poeksperymentować.  Tradycyjnie był pasteryzowany jak w poprzednich czatnejach.

Te przetwory robiłam po raz pierwszy, ale wiem, że odtąd w moim domu będą zawsze miały miejsce. Wybieram nie tak korzenne i nie tak kwaśne i za rok będę znowu eksperymentowała z tymi smakami. Ser pleśniowy z takim dodatkiem smakuje wyjątkowo pysznie i ciekawie.

sobota, 19 października 2013

Syrop z pigwy do herbaty

Owoc pigwy znałam jedynie ze świetnej nalewki, którą robi mój tata. Niedawno dostałam kilka owoców pigwy i postanowiłam odkurzyć przepis znany mi z wykonania przez mojego męża, którym częstował mnie jeszcze przed ślubem. Od tamtej pory nie miałam okazji jeść pigwy w takiej postaci. Owoc ten doskonale smakuje jako dodatek do herbaty. Aby przyrządzić taką miksturę należy umyć pigwy. Pokroić je w cienkie plasterki. Tutaj należy zachować szczególną ostrożność, bo pigwa jest twarda i można się skaleczyć.

 

Za pierwszym razem robiłam pigwę z ziarnami, na zdjęciach to widać, ale kolejnym razem wydrążałam ziarna i tak jest zdecydowanie lepiej i praktyczniej przy korzystaniu. Pigwę warstwami układamy w słoiku, na przemian z cukrem. Zakręcamy.


Mimo że pigwa jest twardym owocem, to nadspodziewanie szybko puszcza sok. Już kolejnego dnia można cieszyć się pysznym syropem, który można dodać do gorącej herbaty. Aby szybko rozpuścił się cukier, warto co jakiś czas potrząsnąć słoikiem. Smak herbaty z dodatkiem tego syropu jest niezapomniany. Mnie urzeka sam zapach tego owocu, gdyby były w sprzedaży perfumy o tym aromacie, to chętnie bym je nabyła. Mogłabym go wąchać i wąchać...


Zostało mi jeszcze kilka pigw i chyba je zasuszę, by móc cieszyć się dłużej tym wyjątkowym smakiem.

piątek, 20 września 2013

Kate Morton, jesień i ciasta

Kto nie zna twórczości Kate Morton, ten stanowczo powinien przeczytać jedną z jej książek. Poznałam i Milczący zamek i Zapomniany ogród. Morton bardzo umiejętnie prowadzi akcję, ma świetny styl, te dwie książki bardzo mi się podobały, teraz mam kolejne zdobycze. Strażnika tajemnic dostałam w prezencie, a Dom w Riverton kupiłam kilka dni temu i właśnie za ten tytuł teraz się zabrałam.  Planowałam od dłuższego czasu zakup Domu w Riverton, ale w księgarni spotkała mnie niespodzianka, bo zobaczyłam na półce, że pisarka wydała nową książkę. Dzięki temu w ciągu niedługiego czasu udało mi się zdobyć dwie książki jednej z moich ulubionych pisarek.
Złotej polskiej jesieni brak, chłodno, i deszczowo na zewnątrz, ale taka pogoda mi niestraszna odkąd mam kalosze. Bardzo praktyczny zakup. Nie niszczę butów, nie mam przemoczonych stóp i mogę dosłownie biegać po kałużach. Przyznam, że często chodzę po tych głębszych i sprawia mi to ogromną frajdę, taki mały powrót do beztroskiego dzieciństwa. Kalosze, podobnie jak szpilki, powinny znaleźć się w każdej kobiecej garderobie.
Jesień jest piękna, mimo że na razie trochę ponura, ale w takie dni jest więcej czasu na błogie leniuchowanie z książką. Wypijam znowu hektolitry herbaty z różnymi dodatkami m.in. cytryną, rumianymi cytrynami na które przepis kiedyś podawałam, pomarańczą i goździkami, sokiem malinowym, z owoców dzikiego bzu, aroniowym czy żurawiną. Ewentualnie soki z ciepłą wodą zamiast herbaty. Napoje tylko ciepłe. Woda gazowana stoi i się kurzy, nie wiem, kiedy ją wypiję, tym bardziej, że trochę rozłożyło mnie przeziębienie, które leczę na razie domowymi sposobami. Dzisiaj gdy ustało wreszcie nieprzyjemne pulsowanie w czole nachalnie przypominające o przeziębieniu, upiekłam szarlotkę. Zapach ciasta napełnił dom poczuciem bezpieczeństwa i ciepła, podobnie jak kaloryfery, które dzisiaj ostro pracowały podwyższając temperaturę. Bardzo lubię robić i jeść ciasto kruche. To mieszanie mąki z margaryną, dodawanie pozostałych składników i ugniatanie, sam zapach jeszcze surowego ciasta jest przyjemny. Koniec lata obfituje w owoce idealne do tego rodzaju ciasta. Wyśmienite jest i ze śliwkami i jabłkami oraz innymi dodatkami. 
Dzisiaj robiłam z jabłkami oprószonymi cynamonem, na to wylałam podwójną porcję budyniu i przykryłam drugą połową  ciasta. Wyszło wyśmienite. Najbardziej mi smakuje, gdy ciasto jest jeszcze lekko ciepłe.
Uważam, że szarlotka jest jednym z najsmaczniejszych ciast i gdy jestem gdzieś na mieście i zastanawiam się jakie ciasto by tu zamówić, to w 90 % wybieram właśnie ten przepis. W różnych lokalach jadłam szarlotki różnej jakości i nie odkrywam tu Ameryki, ale faktem jest, że domowa smakuje mi najlepiej.
Fenomenalnie się czyta, gdy obok stoi szklanka z gorącą herbatą i porcja ciasta na talerzyku :) I jak tu nie lubić jesieni?

niedziela, 15 września 2013

Tess Gerritsen, Sobowtór

Nie będę tutaj obwieszczała, że jestem fanką Gerritsen, że biegiem popędzę po kolejne jej książki, ale faktem jest iż powyższy tytuł tak przyciągnął moją uwagę, akcja tak mnie wciągnęła, że czytałam ją do UWAGA godziny 5 rano!!! Takie są fakty.  Sobowtór to pierwsza książka tej autorki po którą sięgnęłam. Wypożyczyłam ją z biblioteki razem z Anną Kareniną jakiś czas temu i o ile ta książka zaliczona jako przeczytana, tak przy drugiej poległam po kilkunastu stronach. Klasyka przegrała bój z sensacją... Cóż bywa. Życie. Nie podobał mi się niepotrzebny pierwszy wątek miłosny, uważam go za zbędny i prowokacyjny, bo po co dywagować nad cielęcym zakochaniem w księdzu, kiedy nic się nie stało i do niczego koniec końców nie doszło, ale widzę, że takie kontrowersyjne tematy są popularne i chętnie przez wielu pisarzy poruszane. Potem gdy główna bohaterka poszła po rozum do głowy zaczęło się rozkręcać znacznie ciekawiej. W ogóle akcja pędzi w zawrotnym tempie, a pomysłowość autorki jest godna podziwu. Bo kogo nie zainteresuje książka, gdzie główna bohaterka wraca z podróży służbowej i pod domem zastaje tłum radiowozów, gapiów i ciało o twarzy identycznej jak jej własna. A wszyscy zebrani pod domem, łącznie z policjantami byli przekonani, że zginęła właśnie Maura. W miarę rozwoju wydarzeń okazuje się, że już nie wiadomo kto jest podejrzanym, który czyha za życie głównej bohaterki. Śmierć kobiety pod domem Maury okazuje się czubkiem góry lodowej, gigantycznej góry lodowej o korzeniach sięgających lata wstecz, a odkrycia są szokujące. Kto lubi sensację, temu na pewno książka przypadnie do gustu. Myślę, że za jakiś czas sięgnę po jakiś inny tytuł Gerritsen, by się przekonać czy też aż tak przygwoździ moją uwagę.
 

środa, 7 sierpnia 2013

Po raz pierwszy i ostatni zrobiłam suszone pomidory


Lubię się świadomie i zdrowo odżywiać, to dla mnie ważne. Sprawia mi przyjemność gotowanie i robienie przetworów. W tym roku udało mi się zgromadzić niemało zapasów na zimę, co sprawiło mi wiele radości i satysfakcji, ale dzisiaj miałam dość. Przepisem na suszone pomidory zachwycałam się od kilku tygodni, odkąd wyszukałam pierwszą recepturę. Nakręciłam się, że zrobię to sama. Kupiłam trzy kilogramy pomidorów, a po siedmiu godzinach (!) suszenia zapełniłam siedem małych słoiczków (!).
Koszt prądu jaki był potrzebny do wysuszenia tych mięsistych warzyw jest delikatnie mówiąc niemały. Czas potrzebny do zrobienia tego przepisu to przegięcie. Przed suszeniem pomidorów wydrążyłam gniazda nasienne, które zostały zużyte do obiadu, a gotowe warzywa posypałam solą i dopiero poszły do piekarnika. Do słoiczków dodałam świeżych ziół zerwanych z balkonowego parapetu czyli rozmarynu, oregano, bazylii i majeranku, do tego jeszcze czosnek i kilka łyżek octu. Po wymieszaniu trafiło to do słoiczków. Podgrzałam olej wymieszany z oliwą, zakręciłam i teraz przebiega proces pasteryzacji.
Mam nadzieję, że smak pomidorów wynagrodzi mi czas, pieniądze i trud włożony w przygotowanie tego przepisu. Trud był wyjątkowy, bo lwią część dnia spędziłam w kuchni przy nagrzanym piekarniku, gdzie suszyły się pomidory i włączonym gazie, bo robiłam dżem. A za oknem wiadomo jaki był dzisiaj upał. Jeśli pomidory mi nie wyjdą, to chyba znienawidzę to danie. W każdym bądź razie wolę kupić gotowe i od tej pory tego się będę trzymała, że po suszone pomidory będę ruszała do sklepu, a nie do piwnicy. I żadne piękne zdjęcia nie skuszą mnie do ponownego zajęcia się wyrobem czegoś tak drogiego, czasochłonnego i nietaniego.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Pierwsze koty za płoty czyli mój pierwszy chleb

Zawsze staram się przeglądać skład produktów spożywczych przed zakupem. Sprawdzam czy dana rzecz pochodzi z Polski czy nie. Postanowiłam jednak być bardziej pilna w tych małych śledztwach. Po ostatnim wpisie na blogu wiem co jem między innymi dowiedziałam się, że w pieczywie są substancje pochodzenia zwierzęcego! W pieczywie! Wiecie jakie substancje? Otóż chodzi o aminokwasy pochodzące ze zwierzęcego włosia i piór. Ponadto w co niektórej mące jest kreda. To mnie zdenerwowało, bo przepraszam bardzo, ale kupując chleb i bułki ja chcę otrzymać właśnie to, a nie jakieś pochodne z tego, czego bym w życiu nie zjadła... Od pewnego czasu planowałam upieczenie chleba. Jakoś odkładałam to w czasie, ale po ważnym wpisie Aronii o pieczywie zdecydowałam się przyspieszyć ten fakt. Korzystając z dzisiejszego dnia wolnego, uzupełniłam potrzebne składniki i upiekłam chleb. Rzeczywiście to wcale nie jest takie trudne, a zapach, widok i smak upieczonego własnymi rękami pieczywa bezcenny :)  Przepis pochodzi z książki Ewy Oranowskiej-Lasockiej Przez żołądek do serca mężczyzny. Przepisy kuchni domowej.


Chleb domowy z płatków owsianych

2 szkl. płatków owsianych
litr mleka
10 dkg drożdży 
kg mąki
płaska łyżka soli

 Pokruszone drożdże zalać mlekiem, wymieszać aż do rozpuszczenia drożdży (mleko powinno mieć temperaturę pokojową lub być lekko ciepłe). Dosypać płatki, wymieszać. Odstawić na godzinę w ciepłe miejsce. Następnie przesiać mąkę, sól, dokładnie wyrobić ciasto i odstawić w ciepłe miejsce na godzinę. Ułożyć ciasto z blasze wysmarowanej tłuszczem. Piec około godzinę w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.

Moim zdaniem jest zbyt mało soli, kolejnym razem dodam troszkę więcej. Pieczenie chleba nie jest wcale trudne. Podoba mi się. Wyszedł naprawdę smaczny mimo że trochę zbyt płaski, ale co tam. Najważniejszy jest smak i jakość. Bez konserwantów, spulchniaczy, poprawiaczy smaku. Proste składniki, prawdziwy smak. Polecam. Teraz będę poszukiwała kolejnych przepisów na chleb. Rozkręcam się.




 

wtorek, 25 czerwca 2013

Poddaję się, nie doczytam... Wolę upiec coś smacznego

Ostatnio czytałam bardziej nowe niż starsze książki. Z tego powodu miałam pokusę sięgnięcia po coś z klasyki. Wybór padł na Krystynę córkę Lavransa Ingrid Undset. Za mną dwa tomy, trzeci ledwie rozpoczęty, ale już nie będzie skończony. Nic na siłę. Nie polubiłam głównej bohaterki, przez co męczyłam się czytając. Gubiłam się w tych wszystkich powtarzających się imionach. Jak dla mnie było zbyt nudno, zbyt wolno, bez polotu. Nic mnie w tej książce nie zachwyciło, nie ciągnęło do lektury. Książka wróci do biblioteki. Niedoczytana. Lubię klasykę i uważam, że warto ją czytać, ale nie każda z tego typu książek musi mi się podobać.


Czerwiec między innymi truskawkami słynie, a że miałam właśnie słuszną ilość tych owoców w lodówce w stanie mocno dojrzałym, postanowiłam je wykorzystać. Przewertowałam przepisy, wybrałam babkę z ostatniego numeru Sielskiego życia. Przepis z gatunku moich ulubionych czyli miksowanie wszystkiego bez wgłębiania się w szczegóły. Do tego jedne z moich ulubionych owoców pokrojone i wrzucone do środka.


Przetestowałam kupioną kilka dni temu tortownicę. Nie była droga, a wyprodukowana w Polsce, co dla mnie ważne, bo staram się wybierać polskie marki. Warto świadomie kupować i doceniać nasze krajowe wyroby. Ciasto upieczone w tortownicy zawsze wygląda wyjątkowo mimo najprostszego nawet przepisu.


Po kilkudziesięciu minutach kuchnię wypełnił aromat świeżo pieczonego, domowego ciasta. Ten zapach daje mi poczucie bezpieczeństwa, potęguje wrażenie przytulności w domu i po prostu daje dużo radości. I efekt jest smaczny. Bardzo smaczny. Zjadłam dwa niemałe kawałki.


Jakoś tak się złożyło, że do tej pory preferowałam te owoce w wersji świeżej. Jednak po zrobieniu pancakes z truskawkami z bloga love affair on the plate oraz dzisiejszego przepisu: ja chcę jeszcze :) Gdy tylko jagody będą trochę tańsze mam w planach dżem truskawkowo-jagodowy. Myślę, że to połączenie może być wyraziste i smaczne.

czwartek, 13 czerwca 2013

Truskawkowo i melisowo

Spróbowałam dzisiaj nalewki wykonanej kilka dni temu przez moich rodziców. Posmakowała mi bardzo. Nalewka oprócz dobrego smaku posiada też ważną właściwość - działa uspokajająco. Najważniejszym składnikiem jest melisa, oprócz tego dodaje się miętę, cynamon, sok z cytryny, wodę, cukier oraz spirytus. Recepturę przetestowałam dzisiaj, po zaopatrzeniu się w stertę świeżej melisy i mięty z działki. Baaardzo podoba mi się aromat, którym przesiąkły moje palce podczas odrywania listków melisy od łodygi. Przepis pochodzi z książki Elżbiety Adamskiej Nalewki ponad 100 przepisów. Książka pożyczona od taty, który lubi zaskakiwać perfekcyjnie smacznymi nalewkami własnej roboty.
 

 
Książka Singrid Verbert Smakowite prezenty zachwyciła mnie od pierwszej recenzji, jaką przeczytałam o niej na blogach. Gdy dostałam ją od bliskiej osoby, moje szczęście było przeogromne. Tytuł jest naprawdę wyjątkowo i zachwycająco wydany. Przepisy są inspirujące, a fotografie perfekcyjnie kuszą swym urokiem. Dopracowana w każdym szczególe, tak jak lubię i cenię. Testowałam już wcześniej przepis na cukier waniliowy ( z prawdziwą wanilią, a nie waniliną, która obok wanilii nawet nie leżała). Nie kupuję już cukru wanilinowego w sklepie, bo mam i używam pysznego waniliowego, własnego. Kilka dni temu przetestowałam jeden z przepisów z rozdziału Słodkie słoiki, mianowicie na owoce zalane alkoholem. Przepis potraktowałam jako inspirację, bo z owoców dałam jedynie truskawki, a zamiast grappą zalałam je po prostu wódką. Słoik otwiera się po trzech miesiącach, więc we wrześniu, gdy truskawki będą jedynie wspomnieniem, otworzę moje owoce i używając do deseru czy jako dodatek do jogurtu będę delektować się ich smakiem i widokiem.
 
 
 

czwartek, 6 czerwca 2013

Deszczowe, czerwcowe już poranki i dnie

Podczas ostatniego wypadu na działkę zerwałam woreczek płatków dzikiej róży. Pachniały delikatnie i subtelnie. Chciałabym mieć wodę perfumowaną o takim wyjątkowym aromacie. Płatki utarłam w moździerzu z cukrem ( cukru dałam taka samą ilość co zgniecionych płatków) i 1/4 kieliszka wódki. Otrzymaną konfiturę przełożyłam do wyparzonego słoika. Kolor baaardzo mi się podoba, a zapach jest naprawdę intensywny. Ilość jest mikroskopijna, ale mam w planie dorobić jeszcze, aby móc trochę posmakować :)


Słoik sfotografowałam na podkładce pod kubek/szklankę kupioną od cioci mojej przyjaciółki. Mam cały zestaw 12 sztuk po dwie z innego koloru. Podoba mi się jakość wykonania i użycie dwóch kolorów do jednej serwetki. Są świetne i lubię  używać ich do picia przeróżnych napojów. Mała rzecz, a cieszy.

Do tego roku nie używałam do pieczenia rabarbaru, ale udało mi się już upiec cztery ciasta z tym owocem w roli głównej. Najbardziej mi smakuje ciasto kruche z rabarbarem i budyniem. Wykonałam je z przepisu ze strony rogalik blog. Połączenie kwaskowatego rabarbaru z delikatnością budyniu i ciastem kruchym, jak dla mnie, jest perfekcyjne. Zmodyfikowałam przepis o tyle, że dodałam do budyniu cukru waniliowego własnej roboty zamiast zwykłego. Pyszności :)


W deszczowe dni, które ostatnio mamy bez przerwy prawie, do życia pobudza mnie kawa z dużą ilością mleka i brązowym cukrem, tak jak lubię. Do kawy ten cukier odpowiada mi idealnie, ale do herbaty już niekoniecznie i wolę zwykły biały. Dawka dobrej i ciekawej prasy też jest nie do przecenienia. Zasmakowałam ostatnio w Sielskim życiu. Podobno w sprzedaży jest już Sielska kuchnia, ale nie mogę jej upolować, mimo prób w kilku miejscach. Z poprzedniego numeru przetestowałam przepis na marynowane jajka i byłam bardzo zadowolona z efektu. Czasopismo jest świetnie wydane, ma interesujące artykuły łączące tematykę kwiatową, kulinarną oraz ogólnie pisząc pochwałę ludowości, wiejskości, prostoty w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Za mną lekturą dwóch numerów, jeśli redakcja utrzyma taki poziom, to mają we mnie wiernego czytelnika.

sobota, 18 maja 2013

Maj odurza zapachem kwiatów i świeżo pieczonego ciasta

Maj jest jednym z moich ulubionych miesięcy. Rozpoczyna okres przyjemnie ciepłych dni, odurza barwą i zapachem kwiatów, poprawia nastrój. Wreszcie mogę fotografować moje ulubione kwiaty o różnych porach dnia. Flakony, szklanki i czasem kieliszki zaczynają się zapełniać. Zbliża się pora pieczenia owocowych ciast. Ten etap rozpoczęłam od ciasta na kefirze z rabarbarem wyszukanego na blogu Kingi B. Yummy lifestyle. Ten blog kulinarny znam od kilku miesięcy, ale po raz pierwszy przetestowałam przepis. Ciasto robi się szybko i prosto, a wyszło baaardzo smaczne i rzeczywiście wyśmienicie smakuje z mlekiem.Po raz pierwszy do pieczenia użyłam rabarbaru i jestem bardzo miło zaskoczona efektem. Ciastem zajadał się nawet mój mąż, który nie jest aż takim jak ja entuzjastą słodkości. Receptura znajduje się na blogu yummy lifestyle.. Zachęcam do pieczenia i jedzenia koniecznie z mlekiem.