Lubię się świadomie i zdrowo odżywiać, to dla mnie ważne. Sprawia mi przyjemność gotowanie i robienie przetworów. W tym roku udało mi się zgromadzić niemało zapasów na zimę, co sprawiło mi wiele radości i satysfakcji, ale dzisiaj miałam dość. Przepisem na suszone pomidory zachwycałam się od kilku tygodni, odkąd wyszukałam pierwszą recepturę. Nakręciłam się, że zrobię to sama. Kupiłam trzy kilogramy pomidorów, a po siedmiu godzinach (!) suszenia zapełniłam siedem małych słoiczków (!).
Koszt prądu jaki był potrzebny do wysuszenia tych mięsistych warzyw jest delikatnie mówiąc niemały. Czas potrzebny do zrobienia tego przepisu to przegięcie. Przed suszeniem pomidorów wydrążyłam gniazda nasienne, które zostały zużyte do obiadu, a gotowe warzywa posypałam solą i dopiero poszły do piekarnika. Do słoiczków dodałam świeżych ziół zerwanych z balkonowego parapetu czyli rozmarynu, oregano, bazylii i majeranku, do tego jeszcze czosnek i kilka łyżek octu. Po wymieszaniu trafiło to do słoiczków. Podgrzałam olej wymieszany z oliwą, zakręciłam i teraz przebiega proces pasteryzacji.
Mam nadzieję, że smak pomidorów wynagrodzi mi czas, pieniądze i trud włożony w przygotowanie tego przepisu. Trud był wyjątkowy, bo lwią część dnia spędziłam w kuchni przy nagrzanym piekarniku, gdzie suszyły się pomidory i włączonym gazie, bo robiłam dżem. A za oknem wiadomo jaki był dzisiaj upał. Jeśli pomidory mi nie wyjdą, to chyba znienawidzę to danie. W każdym bądź razie wolę kupić gotowe i od tej pory tego się będę trzymała, że po suszone pomidory będę ruszała do sklepu, a nie do piwnicy. I żadne piękne zdjęcia nie skuszą mnie do ponownego zajęcia się wyrobem czegoś tak drogiego, czasochłonnego i nietaniego.