.

.

środa, 7 sierpnia 2013

Po raz pierwszy i ostatni zrobiłam suszone pomidory


Lubię się świadomie i zdrowo odżywiać, to dla mnie ważne. Sprawia mi przyjemność gotowanie i robienie przetworów. W tym roku udało mi się zgromadzić niemało zapasów na zimę, co sprawiło mi wiele radości i satysfakcji, ale dzisiaj miałam dość. Przepisem na suszone pomidory zachwycałam się od kilku tygodni, odkąd wyszukałam pierwszą recepturę. Nakręciłam się, że zrobię to sama. Kupiłam trzy kilogramy pomidorów, a po siedmiu godzinach (!) suszenia zapełniłam siedem małych słoiczków (!).
Koszt prądu jaki był potrzebny do wysuszenia tych mięsistych warzyw jest delikatnie mówiąc niemały. Czas potrzebny do zrobienia tego przepisu to przegięcie. Przed suszeniem pomidorów wydrążyłam gniazda nasienne, które zostały zużyte do obiadu, a gotowe warzywa posypałam solą i dopiero poszły do piekarnika. Do słoiczków dodałam świeżych ziół zerwanych z balkonowego parapetu czyli rozmarynu, oregano, bazylii i majeranku, do tego jeszcze czosnek i kilka łyżek octu. Po wymieszaniu trafiło to do słoiczków. Podgrzałam olej wymieszany z oliwą, zakręciłam i teraz przebiega proces pasteryzacji.
Mam nadzieję, że smak pomidorów wynagrodzi mi czas, pieniądze i trud włożony w przygotowanie tego przepisu. Trud był wyjątkowy, bo lwią część dnia spędziłam w kuchni przy nagrzanym piekarniku, gdzie suszyły się pomidory i włączonym gazie, bo robiłam dżem. A za oknem wiadomo jaki był dzisiaj upał. Jeśli pomidory mi nie wyjdą, to chyba znienawidzę to danie. W każdym bądź razie wolę kupić gotowe i od tej pory tego się będę trzymała, że po suszone pomidory będę ruszała do sklepu, a nie do piwnicy. I żadne piękne zdjęcia nie skuszą mnie do ponownego zajęcia się wyrobem czegoś tak drogiego, czasochłonnego i nietaniego.

czwartek, 1 sierpnia 2013

Pierwsze koty za płoty czyli mój pierwszy chleb

Zawsze staram się przeglądać skład produktów spożywczych przed zakupem. Sprawdzam czy dana rzecz pochodzi z Polski czy nie. Postanowiłam jednak być bardziej pilna w tych małych śledztwach. Po ostatnim wpisie na blogu wiem co jem między innymi dowiedziałam się, że w pieczywie są substancje pochodzenia zwierzęcego! W pieczywie! Wiecie jakie substancje? Otóż chodzi o aminokwasy pochodzące ze zwierzęcego włosia i piór. Ponadto w co niektórej mące jest kreda. To mnie zdenerwowało, bo przepraszam bardzo, ale kupując chleb i bułki ja chcę otrzymać właśnie to, a nie jakieś pochodne z tego, czego bym w życiu nie zjadła... Od pewnego czasu planowałam upieczenie chleba. Jakoś odkładałam to w czasie, ale po ważnym wpisie Aronii o pieczywie zdecydowałam się przyspieszyć ten fakt. Korzystając z dzisiejszego dnia wolnego, uzupełniłam potrzebne składniki i upiekłam chleb. Rzeczywiście to wcale nie jest takie trudne, a zapach, widok i smak upieczonego własnymi rękami pieczywa bezcenny :)  Przepis pochodzi z książki Ewy Oranowskiej-Lasockiej Przez żołądek do serca mężczyzny. Przepisy kuchni domowej.


Chleb domowy z płatków owsianych

2 szkl. płatków owsianych
litr mleka
10 dkg drożdży 
kg mąki
płaska łyżka soli

 Pokruszone drożdże zalać mlekiem, wymieszać aż do rozpuszczenia drożdży (mleko powinno mieć temperaturę pokojową lub być lekko ciepłe). Dosypać płatki, wymieszać. Odstawić na godzinę w ciepłe miejsce. Następnie przesiać mąkę, sól, dokładnie wyrobić ciasto i odstawić w ciepłe miejsce na godzinę. Ułożyć ciasto z blasze wysmarowanej tłuszczem. Piec około godzinę w piekarniku nagrzanym do 180 stopni.

Moim zdaniem jest zbyt mało soli, kolejnym razem dodam troszkę więcej. Pieczenie chleba nie jest wcale trudne. Podoba mi się. Wyszedł naprawdę smaczny mimo że trochę zbyt płaski, ale co tam. Najważniejszy jest smak i jakość. Bez konserwantów, spulchniaczy, poprawiaczy smaku. Proste składniki, prawdziwy smak. Polecam. Teraz będę poszukiwała kolejnych przepisów na chleb. Rozkręcam się.