.

.

czwartek, 29 grudnia 2011

Zegar tyka, zmiany, kalendarze.

Dzisiaj zrobiłam kalendarzowe zakupy. Dla mnie to jak rytuał, bo ten potrzebny gadżet musi spełniać określone kryteria. Idealny kalendarz powinien być ładny, aby miło było na niego patrzeć, zawierać cytaty, które lubię czytać, niemało miejsca na zapiski, bo sporo notuję i mieścić się w torebce, bo wiele godzin właśnie w tym miejscu będzie mi towarzyszył. Przez kolejne dwanaście miesięcy będzie moim praktycznym i ważnym towarzyszem. Kalendarz będzie coraz grubszy, bo mam tendencję wkładania do niego przeróżnych kartek, zakładek, zdjęć itp. Im więcej miesięcy upłynie, tym więcej wagi nabierze.
Koniec roku skłania mnie zawsze do refleksji, podsumowań, nowych planów. Niektórzy twierdzą, że nie ma sensu robić noworocznych postanowień, że należy je czynić na co dzień. Zgadzam się, że nie tylko raz w roku powinniśmy mieć motywację do pozytywnych zmian, ale myślę, że noworoczne plany także są dobre. Każdy pretekst do zabrania się za siebie jest dobry. Powoli szykuję się do spisania mojej nowej listy priorytetowej, a Wy?
 

Hiacynt zakupiony w ubiegłym tygodniu zakwitł w Boże Narodzenie, ma cwaniak idealne wyczucie czasu. A jak pięknie pachnie :)

wtorek, 20 grudnia 2011

Przedświątecznie

Ostatnio niewiele czytam w wirze przygotowań przedświątecznych. Od czasu do czasu podczytuję Opowieści wigilijne Dickensa, ale z ręką na sercu oświadczam, że najlepszym z tych opowiadań jest Opowieść wigilijna o Scrooge'u.
Nie wiem jak Wy, ale ja uwielbiam ręcznie robione bombki i chętnie ozdabiam nimi mieszkanie. W ogóle ozdabianie domu przed Bożym Narodzeniem jest magiczne i sprawia mi wiele radości i frajdy. Wszelkie pojedyncze bibelociki, takie unikatowe egzemplarze wyglądają uroczo. Kusi mnie w tym roku na zrobienie pachnących pierniczków, wymyślanie dekoracji i powieszenie ich na choince. Poniżej wyjątkowe i bliskie sercu egzemplarze. Już nie mogę się doczekać ubierania choinki. Baaardzo lubię ten okres roku.
 

wtorek, 13 grudnia 2011

Maria Ulatowska, Sosnowe dziedzictwo

O książce Marii Ulatowskiej czytałam bodajże tyle samo opinii pozytywnych, co negatywnych. Konsternacja i mętlik w głowie. Momentami nie wiedziałam czy warto nabyć ten tytuł czy nie. Jednak nawet recenzje negatywne podziałały na mnie zachęcająco, bo niektórzy blogerzy krytykowali to, co akurat ja lubię w literaturze.
 

Koniec końców będąc ostatnio w stolicy zdecydowałam się na zakup Sosnowego dziedzictwa. Tom musiał chwilę odczekać na lekturę. Przez ten czas delektowałam się estetyką okładki. Moim zdaniem jest jedną z najlepszych jakie widziałam. Po pierwsze  świetna, nastrojowa fotografia, po drugie kobieca i subtelna czcionka, po trzecie idealnie dobrana kolorystyka napisów ( czasami źle dobrany kolor liter na okładce kompletnie niweczy jej wygląd). Takie okładki bardzo lubię i chętnie chwalę, bo na to zasługują. Treść książki przypadła mi do gustu. Jest kobieca, ciepła, mądra, mówi o spełnianiu marzeń, ma happy end, co bardzo cenię w literaturze. Wiele osób ganiło nagromadzenie zdrobnień, rzeczywiście są, ale mi nie przeszkadzały, ich ilość jest usprawiedliwona. Styl autorki ułatwia lekturę. Książkę odebrałam w ten sposób jakby pewna starsza osoba opowiadała historię swojej rodziny, miałam wrażenie jakbym słuchała ( jednocześnie czytając) słów mojej babci czy dziadka o przeszłości - a to wszystko na plus dla książki, bo jest w tym pewien specyficzny urok i czar. Jedyną rzeczą która mi przeszkadzała były trzy Anny. Mianowicie główna bohaterka, jej matka i babcia. Czyż nie ma innych imion? Retrospekcje z życia babci i mamy powodowały bałagan, gdyż momentami gubiłam się o której Annie czytam. Historia z sejfem także jest naciagana, bo jakże to tak aby mając stary sejf, przez tyle lat do niego nie zajrzeć, tylko spokojnie używać jako stojaka pod paprotkę. Wybaczcie, ale to nierealne. Podsumowując książka mi się podobała, ponadto jest świetną lekturą na tę porę roku. Kolejny tom także zamierzam kupić. Polecam osobom, które lubią tego typu klimaty.

czwartek, 1 grudnia 2011

Mój prywatny księgozbiór, uchylam rąbka tajemnicy :)

Zgodnie z obietnicą złożoną magdzielenardo prezentuję zdjęcia mojej prywatnej biblioteki. Magdzie dziękuję za zaproszenie. Na pierwszy ogień idzie największa półka książkowa z sypialni, różne tytuły, tomy stare i nowe, moje powieści i pozycje z tematyki ekonomiczno-inwestycyjnej męża oraz podręczniki z historii literatury, które dzielnie służyły mi podczas studiów. O takim regale marzyłam od dawna, ale będę musiała pomyśleć nad czymś nowym, bo jak można zauważyć półki się już trochę powyginały pod tymi kilogramami.
Kolejna fotografia to szafka nocna przy łóżku z wiernie służącą lampką, kremem do rąk niezbędnym na aktualną porę roku i ze stosikiem bibliotecznym oraz najnowszym nabytkiem czyli Letnim domkiem. W tym miejscu znajdują się zawsze zdobycze biblioteczne i książki aktualnie czytane.
Poniższe zdjęcie to jedna z półek wąskiego regału w salonie, która gromadzi najgrubsze zdobycze literackie. Królują słowniki i świetnie ilustrowane oraz genialnie napisane dzieła Waltera Moersa. Na wyższej półce koronkowe bombki choinkowe - dzisiejszy zakup, cięszę się nimi jak dziecko :)
Na półce pod telewizorem znowu trochę książek. Tutaj na plan pierwszy wysuwają się książki kucharskie. Lubię piec i gotować, więc i takie tytuły znajdują się w mojej bibliotece. Mam w planach zdobycie książek Nigelli Lawson, Julii Child, Doroty z bloga moje wypieki i wielu, wielu innych. Ostatnio testuję przepisy na muffiny.
 Ostatnie zdjęcie prezentuje komodę, będącą schronieniem dla najnowszych tytułów. Część książek stoi w dwóch rzędach. Marzy mi się kiedyś zgromadzenie całego księgozbioru w jednym miejscu, a najlepiej wydzielenie specjalnego pomieszczenia na gabinet-bibliotekę, ale to bliżej nieokreślona w czasie sfera marzeń. Na razie cieszę się tym, co mam :)