.

.

niedziela, 29 maja 2011

Wywiad z Olgą Rudnicką

Publikuję obiecany na początku maja wywiad.  Zapraszam do lektury i zapoznania się z odpowiedziami. 

Miqaisonfire: co w Pani życiu stanowi największe natchnienie? Co spowodowało, że postanowiła Pani zabrać się za pisanie?
Wyrażenie natchnienie jest stanowczo przereklamowane. Gdybym miała siadać do pisania tylko wówczas, gdy czuję głęboką wewnętrzną potrzebę, nie dopilnowałabym żadnego terminu. To kwestia dyscypliny i regularności. Oczywiście, są dni, gdy w ciągu kilku godzin napiszę z 20 stron tekstu i nie pytajcie jak to możliwe, bo sama nie wiem. Palce same płyną po klawiaturze, bo w normalnym trybie jakoś wolniej mi to idzie. A są dni, że w ciągu kilku godzin powstaną dwa zdania, które zostają skasowane, a ja mam ochotę wyć z rozpaczy. Kwestia zabrania się za pisanie nie była wynikiem świadomej decyzji. To była forma spisywania myśli, snów, które potem przeradzały się w małe opowiadania. Im byłam starsza tym więcej się tego tworzyło. Nie potrafię powiedzieć, co stanowi moje natchnienie, ale wiem, że kiedy nie piszę, brakuje mi tego. Moje myśli zaczynają się skupiać wokół postaci, wątków powieści i zdarza mi się „odpływać” nawet jak jestem wśród ludzi.
Catherine: A ja chciałabym się spytać jaką książkę lubi Pani czytać najbardziej ?
Nie mam jednej ulubionej. Mam ulubionych autorów, do których ostatnio dołączył Stieg Larsson i Robin Cook.
Miqaisonfire:  Którą książkę pisało się Pani "najfajniej"? Czyli przy tworzeniu której książki, prace, zbieranie materiałów mijało najszybciej i najprzyjemniej?
„Martwe Jezioro”. W zamyśle miało to być opowiadanie, które mi się rozrosło i pisałam je dla siebie. Nie myślałam o czytelnikach, o wydawcy. To było hobby. Kiedy pod wpływem impulsu wysłałam ją do wydawcy i została przyjęta nikt nie był chyba bardziej zdziwiony niż ja. Nigdy nie myślałam o sobie w kategoriach zostania pisarką. I nadal się za pisarkę nie uważam. Jestem autorką, a do zostania pisarką wiele mi brakuje.
Kiedy planuje Pani wydać jakąś kolejną książkę i czy ma Pani na nią już pomysł?
O wydaniu powieści decyduje wydawca. Owszem, pracuję nad kolejną powieścią i jestem mniej więcej w 2/3 akcji oraz znam ostatnie zdanie. Czy zostanie zaakceptowana? To się dopiero okaże. Chciałabym jeszcze powiedzieć, że kiedy ukazuje się powieść na rynku to prace nad nią są zakończone znacznie wcześniej. Ostatnie poprawki do „Natalii 5”, które ukazały się w kwietniu zakończyłam chyba w październiku 2010 roku, niemal natychmiast zaczęłam zbierać materiały do nowej powieści, nad którą pracuję od grudnia ubiegłego roku.
Kawusia: Czy dajesz do przeczytania swoją powieść jeszcze przed drukiem (komuś zaufanemu np. mamie) ?
Absolutnie nie. Jestem paranoiczką w tym względzie i najchętniej nawet wydawcy nie mówiłabym nad czym aktualnie pracuję. Ale tak się nie da. Wydawca rzecz jasna musi wiedzieć co aktualnie robię, chociaż sam mnie uczula, że o pomysłach się głośno nie dyskutuje. Przy powieści, nad którą teraz pracuję umówiłam się z moim konsultantem, że po zakończeniu wersji roboczej prześlę mu do oceny. Ale to absolutny wyjątek podyktowany tematyką powieści. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie pokazuję moich tekstów wcześniej, chociaż zdarza mi się z zaufaną osobą rozmawiać o koncepcji czy bohaterach. Mianowicie, nie wszystkim moje książki się podobają. Nie żądam od przyjaciół uwielbienia, ale negatywna opinia we wstępnej fazie mogłaby podciąć mi skrzydła.

Co sądzi Twoja mama o Twoich powieściach?
Mama zachwyca się trzymając powieść w ręce, ale jako recenzent jest absolutnie do niczego. Najczęściej oburza się, że w tekście są przekleństwa, a przy „Lilith” i scenach seksu słyszałam przez kilka dni: - Co ludzie powiedzą! Nie potrafi oddzielić mnie od powieści. Przeklina bohater a nie ja.
Kiedyś w wywiadzie radiowym pewna piosenkarka przyznała że nie słucha radia aby jej twórczość była tylko jej a nie zainspirowana cudzymi utworami, żeby nie posądzono jej o plagiat. Czy Ty Olgo czytając tak wiele książek nie boisz się, że stworzysz coś podobnego, co już ktoś napisał?
Owszem. To jest pewien problem. Trudno wymyśleć coś, czego jeszcze nie było. Ale staram się. Czasami zdarza mi się takie uczucie, że już gdzieś to widziałam, czytałam, słyszałam, ale na szczęście okazuje się, że jest to pomysł, który zapisałam 3-4 lata temu i teraz powtórnie przyszedł mi do głowy.
Łukasz: Skąd czerpie Pani natchnienie??
Jak się Pani czuje jako coraz bardziej popularna pisarka??
Natchnienie czerpię z głowy. Pomysły też. To prostu są i nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. Nie czuję się popularną pisarką. Może dlatego, że na co dzień pracuję jako asystentka osób niepełnosprawnych, a ten zawód naprawdę uczy pokory. Cieszy mnie natomiast zainteresowanie moimi powieściami, chociaż zainteresowanie mną, jako osobą, jest peszące.
Ania: Jak długo trwa praca nad jedną powieścią? Ile czasu trwa od narodzenia pomysłu na książkę do skończenia pracy nad powieścią?
Coraz dłużej. „Martwe Jezioro” powstało w ciągu kilku tygodni żmudnego, wielogodzinnego pisania. Druga powieść też. Czułam się jak na fali. To po prostu ze mnie wypływało. Tylko, że to były powieści dość proste, jednowątkowe. Każda kolejna książka pochłania więcej czasu, na szczęście zauważyłam, że manualnie zwiększyła mi się prędkość pisania. Więcej materiałów, więcej przemyśleń, więcej różnorodnych wątków.  Można powiedzieć, że moje powieści dojrzewają wraz ze mną. Praca nad „Natalii 5” trwała kilka miesięcy plus poprawki. Naprawdę nie ma reguły. Czasami piszę dwie godziny, czasami sześć. Staram się pisać codziennie po kilka godzin, nie zawsze się udaje.
Do której własnej książki ma Pani największy sentyment?
Jeszcze niedawno powiedziałabym, że do „Martwego Jeziora”, bo było pierwsze i przez to szczególne. Ale obecnie kocham moje Natalie i z nimi czuję się najmocniej związana. Dla mnie to żywe osoby.
Aneta: Na okładkach swych książek jako literackich mistrzów wymieniasz Stephena Kinga, Alexa Kavę, Harlana Cobena oraz Tess Gerritsen. Kto jest Twoim ulubionym pisarzem polskim wśród aktualnie tworzących oraz kto spośród klasyków literatury polskiej?
Nie czytam wiele polskiej literatury. Właściwie poza Chmielewską nie jestem w stanie przypomnieć sobie innego autora, który zrobiłby na mnie wrażenie. Z klasyków zdecydowanie Stefan Żeromski.
Aneta: Masz jakieś przyzwyczajenia podczas czytania? Np. miejsce, pozycja, pora dnia, czy jesz podczas czytania itd.?
Nie, czytam zawsze i wszędzie. Do czytania wystarcza mi odrobina światła i kąt. Jedyne czego nie robię podczas czytania to nie jem. Nienawidzę jadłospisu na książce ani tłustych plam.
Aneta: Pisałaś kiedyś na swoim blogu, że tworzysz powieści z laptopem na kolanach, czy masz jakieś rytuały związane z pisaniem? Czy jest coś, bez czego nie możesz zasiąść do pracy nad książką?
Tak, zamieniam wówczas pokój w grobowiec. Specjalnie założyłam rolety, bo dzienne światło zaczęło mi przeszkadzać. Muszę mieć absolutny spokój. Lampka, laptop i ja. Zakładam słuchawki na uszy i włączam muzykę, żeby mnie obce dźwięki nie rozpraszały. Kiedyś zdarzyła mi się zabawna sytuacja, bo założyłam słuchawki, ale do laptopa ich nie podłączyłam. Muzyka sączyła się z głośników, a ja sobie siedziałam z kabelkami zwisającymi z uszu. I ruch. Strasznie mi przeszkadza, gdy kątem oka dostrzegam jak coś się rusza w pokoju. Dlatego zawsze mam zamknięte drzwi i nawet mojego biednego psa wyrzucam. Przeszkadza mi, że jego klatka piersiowa się rusza podczas oddychania. Wiem, że to strasznie brzmi, ale tak jest. Jakikolwiek ruch wyrywa mnie ze stanu skupienia i zamiast myśleć o wątku, to dostaję rozbieżnego zeza i jedno oko w monitorze, a drugie w śpiącym psie było utkwione.
Aneta: Co najbardziej lubisz podczas pracy nad powieścią?
Lubię jak akcja płynie. Nie zapominam słów. Wiem co mam pisać. Najbardziej lubię takie chwile, gdy etap myślenia jest poza mną a wszystko zdaje się dziać samo. To tak jakby akcja i postacie ożyły, ja staję się obserwatorem i opisuję tylko to co widzę i słyszę.
Aneta: Czego nie lubisz podczas pracy nad powieścią?
Zatorów. Wiem co ma być dalej. Mam rozpisany konspekt. Mniej lub bardziej szczegółowy. I nic. Ani słowa nie mogę napisać, a co napiszę to skasuję. A już szczególnie jestem wściekła na siebie jak mi się koncepcja w trakcie zmieni i muszę się cofać do początku powieści.
Aneta: Czytałam kiedyś w jakimś wywiadzie z pewną pisarką, że dopóki nie skończy książki, to nie czyta, by podświadomie nie pisać podobnie do czytanego w danym momencie autora. Czy masz podobnie?
Nie, nie mam. A może nie zwróciłam na to uwagi… Nie zauważyłam jednak, żebym kopiowała styl jakiegoś innego pisarza. Wolę myśleć, że mam własny i używając słów Natalii – tej wersji zamierzam się trzymać.
Aneta: Czy chciałabyś poświęcić się w 100% pisaniu czy traktujesz je jako dodatkowe zajęcie?
Z jednej strony tak, chciałabym się poświęcić pisaniu. Z drugiej, nadal chcę pracować z osobami niepełnosprawnymi. Z pewnością pisanie nie jest dodatkowym zajęciem i nie będzie. Chcę być tym i tym i teraz tylko muszę wykombinować jak to wszystko pogodzić. Na razie mi się udaje. Co będzie dalej to się zobaczy. Natomiast już teraz mam świadomość, że jeśli będę musiała z czegoż zrezygnować by móc pisać, to tak się stanie. Zrezygnuję.
Aneta: Jaki masz wpływ na wygląd okładki?
Żaden.
Aneta: Czy zanim zaczęłaś pisać Martwe jezioro, planowałaś pisanie, chciałaś być pisarką?
Lubiłam pisać dla siebie. Takie moje opowiadania. W szkole nie lubiłam pisać, bo trzeba było pod klucz a to mi nie odpowiadało. Pisałam więc cokolwiek byle było na temat i mieć święty spokój. Nigdy nie sądziłam, że napiszę coś co zostanie wydane, więc nie mogę mówić jak od dziecka marzyłam by pisać. Ja po prostu pisałam, a reszta potoczyła się sama. Natomiast od dziecka uwielbiałam wymyślać historie.
Aneta: Jakie jest Twoje zdanie na temat czy pisania można się nauczyć czy z tym talentem trzeba się urodzić?
Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie czuję też jakobym miała talent. Cały czas mnie zdumiewa, że to co piszę ktoś lubi czytać. Wydaje mi się jednak, że jak się lubi tworzyć to trzeba to robić.
Aneta: Jak radzisz sobie z pogodzeniem pracy zawodowej, pisania, przeróżnych obowiązków oraz życia towarzyskiego?
Wbrew pozorom nie jest to aż tak trudne jak by się wydawało. Pracuję po kilka godzin dziennie. Czasami jestem w domu o 14, czasami o 15, zdarzały się dni, że mój dzień pracy kończył się o 12. Mam więc wystarczająco dużo czasu na pisanie. Praktycznie całe popołudnie i wieczór, z przerwą na jazdę konną czy trening. Jeżdżę w tej chwili dwa razy w tygodniu i jazda konna plus dotarcie na miejsce i z powrotem zajmuje jakieś dwie godziny. Nie jest to tak czasochłonne jak się wydaje. Zawsze mnie dziwi jak ktoś się dziwi, że skąd mam czas na konie. A czy ja cały dzień siedzę w stajni i żrę owies? Życie towarzyskie trochę kuleje, ale wszyscy moim przyjaciele też dorośli, mają pracę, własne życie. Z moją drugą połową widzimy się tylko w weekendy, więc cały tydzień mam właściwie dla siebie.
Aneta: Jak postrzegają Cię znajomi i rodzina jako pisarkę? Czy byli zaskoczeni, gdy wydałaś pierwszą książkę?
Przyjaciele traktują mnie dokładnie tak samo. Początkowo znalazło się sporo znajomych, którzy podobno byli ze mną bardzo zaprzyjaźnieni, a ja nie mogłam nigdzie ani twarzy ani nazwiska umiejscowić. Takie życie. Teraz wszyscy się przyzwyczaili i takie sytuacje już się nie zdarzają. Gdy wydałam pierwszą książkę to niewątpliwie najbardziej zaskoczeni byli moi nauczyciele. Nigdy się nie angażowałam jeśli mnie coś nie interesowało. A najczęściej mnie nie interesowało. Na studiach też siadałam w ostatnim rzędzie z książką pod ławką. A potem zakuwałam w domu, żeby egzamin zdać. Ale coś za coś. Natomiast przyjaciele, przed którymi nie przyznawałam się do pisania, bo to takie moje hobby było i zupełnie niemodne, wcale nie byli zaskoczeni. Okazało się, że kilka osób doskonale wiedziało, że piszę, choć nikt nie miał pojęcia, że wysłałam maszynopis do wydawcy. Kiepsko się kamuflowałam jak widać. Najbardziej zaskoczona to byłam ja, że z mojego najbliższego otoczenia niewiele osób było tym zaskoczonych. Jeden z kolegów stwierdził, że jego to nie dziwi. Zawsze cos gryzmoliłam.
Aneta: Prowadzisz bloga (http://rudnickaolga.pl/), co było motywem jego założenia i jak Ci się podoba ta forma kontaktu z czytelnikami?
Chciałam mieć kontakt z czytelnikami. Uznałam, że taka forma będzie odpowiednia, choć zdarza mi się, że nie mam o czym pisać, a coś napisać trzeba. Forma bardzo mi się podoba, co można przeczytać na moim blogu. Bardzo sympatyczne jest osobiste spotkanie osób, które regularnie czytują blog, jak miało ostatnio miejsce w Międzyzdrojach i Warszawie. Mimo, że wielu czytelników nigdy nie spotkam, nie są dla mnie obcy.
Aneta: Co sądzisz nt. popularnych ostatnio e-booków? Czy uważasz, że są realnym zagrożeniem dla tradycyjnych książek?
Nie. Nie sądzę. Zdarza mi się czytać e-booki, ale nawet jeśli mam coś w wersji elektronicznej i tak muszę to posiadać fizycznie, w formie papierowej i na półce. Osobiście wolę jednak formę tradycyjną, chociaż podczas targów książki w Warszawie bardzo zainteresowały mnie czytniki. Nie zdecydowałam się wówczas na zakup, ale nie wykluczam tego.
Aneta: Jakie jest Twoje zdanie nt. pożyczania książek? Czego nie tolerujesz podczas pożyczania?
Musze odpowiadać? Wyjdę na straszną zołzę. Może lepiej zacznę od drugiego pytania, bo to będzie stanowić wyjaśnienie odpowiedzi na pierwsze. Nie toleruję przetrzymywania książek. Jak można jedną książkę czytać kilka tygodni, a ja mam dziurę na półce? To mnie strasznie irytuje. Bo najpierw jest pożycz, pożycz, a potem: jeszcze nie zaczęłam czytać; nie mam czasu; no, już jestem na setnej stronie (książka ma 300 a osoba ma ją już miesiąc). A już szczególnie szlag mnie trafia jak się domagam zwrotu po 2-3 miesiącach, bo mnie już diabli biorą i okazuje się, że aktualnie czyta ją kuzynka kuzynki, która pożyczyła ją od kuzyna dziewczyny itd. itp. Więc odpowiadając na pytanie pierwsze: skończyłam z pożyczaniem książek. Pożyczam tylko kilku osobom, które je szanują, nie gniotą, nie plamią, nie używają jako podpórki pod drzwi balkonowe, oddają w terminie, nie puszczają w obieg, a jedna osoba jak mi w ten weekend nie odda trzeciej części trylogii Larsona trafi na czarną listę.
Dziękuję za zgodę na wywiad i udzielone odpowiedzi.

(Zdjęcie pobrane z bloga autorki)

wtorek, 24 maja 2011

Joanna Jodełka, Grzechotka

Wczoraj odzyskałam książkę, dlatego dzisiaj publikuję, obiecaną jeszcze w kwietniu, recenzję. Grzechotkę zdecydowanie polecam wszystkim. Dawno nie czytałam tak dobrze napisanej książki. Stylistyczny majstersztyk. Wysmakowane metafory. Piękny, doszlifowany język. Wynotowane cytaty:

"Budziła się powoli, bardzo powoli, ciężko. Powieki mrugały jakby nie chciały się ze sobą rozstać - od siebie do siebie".

"Plan był jasny: książka, koc, herbata, ptasie mleczko. To wszystko w różnych, nie do końca jeszcze ustalonych proporcjach. Deszcz za oknem do dekoracji i akompaniamentu. Tak od rana do wieczora. Rozmyślanie o tym sprawiło, że poczuła się tak jakby sama siebie posłodziła. Idealnie".

"Deszcz płakał po szybie albo tańczył po parapecie, usypiając świat dookoła."

Takich zdań - perełek jest mnóstwo. Niektóre czyta się jak poezję. Taki sposób pisania bardzo mi się podoba.  Zakończenie i zamieszanie z wynikami Majchrzaka jest niejasne. Z drugiej strony otwarte zakończenie daje nadzieję na kontynuację, którą chętnie przeczytam. Okładka jest ciemna, nie przyciaga wzroku. Z drugiej strony tematyka jest mroczna, więc komponuje się z treścią. Kogo nie zainteresuje książka, w której ciężarna kobieta budzi się, a tu nie ma ani dużego brzucha ani nie ma dziecka? Intrygujący pomysł na powieść, akcja bardzo ciekawie poprowadzona.

czwartek, 19 maja 2011

Joanna Chmielewska, Klin


Swego czasu była wydawana kolekcja kryminałów Joanny Chmielewskiej. Planowałam nabyć całą serię, ale nie wyszło. W rezultacie mam pierwszy tom. Leżał u mnie od miesięcy. Wczoraj szukałam czegoś do poczytania z książek, których jeszcze nie znam. Zaczęłam i skończyłam w jeden dzień :) Kto zna autorkę, ten wie, czego można się po niej spodziewać, kto nie zna, niech czym prędzej pozna. Główna bohaterka nosi imię i nazwisko pisarki. Akcja jest od samego początku tak zamotana, że momentami ciężko się połapać o co właściwie chodzi. Joanna jest kompletnie postrzeloną osobą, ma talent do wplątywania się w najbardziej zamieszane i absurdalne sytuacje oraz dyskusje jakie można sobie wyobrazić. Zwykły człowiek jak odbiera telefon i słyszy bzdurny tekst albo zapytanie o całkiem obcą osobę, to mówi "pomyłka". Bohaterka książki do normalnych nie należy i zamiast powiedzieć pomyłka, to odpowiada i kontynuuje dyskusję mimo że nie ma pojęcia o czym mowa i tak zaczyna się sytuacja, gdzie absurd goni absurd, a czytelnik jest zaskakiwany co chwila pomysłowością i nieskoordynowanymi zachowaniami bohaterki. Intryga skomplikowana jak na Chmielewską przystało. Poczucie humoru wybitne, bo co chwila miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, tylko zakończenie pozostawiło lekki niedosyt, gdyż nie wszystko zostało wyjaśnione.
------------------------------------------------------------------------------
Przypominam, że zbieram pytania do wywiadu z pisarką Olgą Rudnicką. Zachęcam do zadawania pytań pod postem z 6 maja. Dziękuję za uwagę :)

poniedziałek, 16 maja 2011

Martyna Wojciechowska, Przesunąć horyzont


O książce przeczytałam kilka pochlebnych recenzji i pobiegłam ją nabyć. Już na wstępie zirytował mnie fakt, że była zafoliowana. To nie fair wobec czytelnika, który buszuje w księgarni. Warty odnotowania jest fakt, iż autorka ma dystans do siebie, gdyż już na okładce umieściła swoje zdjęcie, na którym wygląda normalnie czyli  jak kobieta, która właśnie zdobywa najwyższy szczyt świata, a nie jak sexy wamp w pełnym makijażu i jeszcze doprawiony photoshopem. Punkt dla Martyny za naturalność. Książka jest wydana na śliskim, albumowym papierze. Zawiera mnóstwo zdjęć. Niektóre fotografie są piękne i długo można się nimi zachwycać. Zrozumiałabym kilka, ok nawet kilkanaście zdjęć z Martyną w roli głównej, ale aż tyle to jednak przesada. Ciekawa jest sama idea przesuwania horyzontu czyli wyznaczania sobie celów w życiu, począwszy od najmniejszych aż po te większe i to właśnie sukcesywne przesuwanie horyzontu, a nie stanie w miejscu. Przed lekturą książki nie wiedziałam, że autorka miała złamany kręgosłup. Postanowiła jednak, że wejdzie na Mount Everest. Ciężka rehabilitacja, potem praca nad kondycją, przygotowania fizyczne, psychiczne i logistyczne do wyprawy to ooogrooom pracy. Wejść na tę górę udało się do 2002 roku 1200 osobom, a 200 osób straciło tam życie. Książkę czyta się dobrze. Martyna szczegółowo opisuje trudy wspinaczki, problemy zdrowotne w górach, systematyczną aklimatyzację ( gdyby helikopter czy samolot zostawił na szczycie człowieka, to zmarłby w ciągu kilku minut, aklimatyzacja to niezbędne przyzwyczajanie organizmu do wysokości czyli przerwy oraz czasem schodzenie niżej na nocleg), reakcje ciała i umysłu na ogromny wysiłek w niskiej temperaturze i na tej wysokości. Autorka przyznaje, że książka powstała podczas wyprawy na najwyższy szczyt świata, więc jest swego rodzaju dziennikiem. Pozycja ta jest ilustracją pokonywania słabości własnego ciała, powolnego dążenia do spełnienia marzenia i to mi się najbardziej w niej podobało. Abstrahując od Martyny Wojciechowskiej medialnej, bo nie wszystko mi się w jej zachowaniu i decyzjach podoba, ale to inna kwestia, podziwiam ją za to, że miała takie marzenie, by zdobyć szczyt Himalajów, szczyt świata i że to marzenie konsekwentnie realizowała i za to że jej się udało. Ja mam lęk wysokości i ciężko było mi wejść i zejść znad Morskiego Oka nad Czarny Staw pod Rysami, więc chylę czoła przed takim wyczynem. Wszystkim milośnikom gór na pewno się spodoba a i osobom potrzebującym motywacji do działania, do zmiany, do realizowania pasji, marzeń i celów także.

-------------------------------------------------------------------------------------------------------

Zachęcam do zadawania pytań Oldze Rudnickiej pod postem z 6 maja. Pytania zbieram do 24 maja. O co chcielibyście zapytać pisarkę? Interesuje Was praca na powieścią? Inspiracje?

wtorek, 10 maja 2011

O książek pożyczaniu

Zawsze chętnie dzieliłam się moimi skarbami książkowymi z przyjaciółmi i rodziną. Mam uzbierany już jakis księgozbiór przez te lata. Część książek dostałam, ale ogromną większość zdobyłam sama. Kupiłam za własne ciężko zarobione pieniądze. Z tego powodu te tomy są mi jeszcze bliższe. Ostatnio zaczęłam się zniechęcać do pożyczania, bo albo ktoś zbyt długo trzyma moją książkę i trzeba samemu dopominać się o zwrot, albo egzemplarz wraca zniszczony bez słowa przepraszam nawet, część osób nie szanuje książek, czyta byle jak, zagina rogi zamiast korzystać z zakładek i w ten sposób czyta, że książka wraca w takim stanie, że nie chce się zamknąć. Powyższe i inne sytuacje zmuszają mnie do zastanowienia czy danej osobie pożyczę książkę. Ponadto od pewnego czasu skrupulatnie notuję komu pożyczam. To przykre, gdyż uważam, że to osoba, która pożycza dzieło do lektury powinna pamiętać o terminie zwrotu i ostrożności przy korzystaniu.

Co powoduje, że nie pożyczacie już książki danemu osobnikowi?
Jakiego znieważenia swojej książki nie tolerujecie?
Chętnie pożyczacie czy trudno Wam rozstać się z książkami?

piątek, 6 maja 2011

Wywiad z Olgą Rudnicką

Olga Rudnicka wyraziła zgodę na wywiad. Zbieram pytania, jakie chciałabym zadać pisarce. Zapraszam wszystkich do zadawania pytań Oldze. Wywiad będzie opublikowany na blogu. Zachęcam do zostawiania pytań w komentarzach do dnia 24 maja.
Zdjęcie pobrane z galerii na blogu pisarki http://rudnickaolga.pl/

środa, 4 maja 2011

Olga Rudnicka, Natalii 5


Długo na to czekałam, ale wreszcie stało się. Pragnę uroczyście obwieścić, że znalazłam swoją ulubioną polską pisarkę (z grona aktualnie tworzących). To zgodnie z tytułem posta Olga Rudnicka. Cały jej dotychczasowy dorobek literacki przeczytałam. Wszystkie jej książki mi się podobały. Każdy z 6 tomów stoi dumnie na półce mojej domowej biblioteczki. Jestem pod ogromnym wrażeniem, że tak młoda pisarka (rocznik 1988) może się poszczycić tak obfitą ilościowo i dobrą jakościowo listą dzieł. Podziwiam ją za to. Cechy wyróżniające warsztat literacki Olgi Rudnickiej to: genialna intryga, sprawnie poprowadzona fabuła, ciekawie wykreowani bohaterowie, wciągające pomysły kryminalne, niezrównane poczucie humoru ( które osiągnęło apogeum w Natalii 5). I jeszcze jedno – ewidentnie widać rozwój pisarki, bo najnowsza książka jest najlepsza, przynajmniej w mojej subiektywnej opinii. Co oczywiście nie znaczy, że pierwsze są gorsze, są dobre, ale ogromnym plusem jest to, że Olga Rudnicka doskonali swój warsztat pisarski. Irytuje mnie, że osoby posiadające taki talent są jeszcze tak mało znane, ale to mam nadzieję, że do czasu. Są książki, które przeczyta się raz i już się do nich nie wraca, ale do tych tomów wrócę jeszcze nie raz.

Natalii 5 czytałam 3-4 dni, ale tylko dlatego, że pracuję. Gdybym miała urlop, to dzieło połknęłabym w jeden dzień. Akcja tak mnie wciągnęła, że jednego dnia udało mi się oderwać od lektury dopiero mocno po 2 w nocy... Sam pomysł umieszczenia w książce pięciu bohaterek o tożsamym imieniu i nazwisku jest nowatorski, jego realizacja doskonała. Początkowo nie mogłam się połapać która Natalia jest którą Natalią, ale autorka zgrabnie rozwiązała tę kwestię i zdecydowanie ułatwiła to czytelnikom. Każda Natalia jest inna, każda jest bardzo plastycznie i ciekawie wykreowana. Autorka ma niebywałą zdolność kreowania komizmu sytuacyjnego i słownego. Książka jest wspaniałym, silnie wciągającym w swój świat kryminałem a jednocześnie mocno skrzy się humorem. Zaintrygowała mnie i jednocześnie co chwila rozśmieszała. Ma jeden minus. Że już się skończyła, bo mimo 560 stron, dla mnie to mało i tak dobrze napisanej książki chętnie przeczytałabym ponad 1000 stron. Z drugiej strony te 1000 stron także by się w pewnym momencie skończyło.

Opis z okładki: " Pięć spadkobierczyń, które potrafią skomplikować najprostsze sprawy. Policja otrzymuje zgłoszenie o samobójstwie. Zamknięty od środka pokój. Martwy mężczyzna. Broń, na której znajdują się wyłącznie jego odciski palców. Jednak zdaniem komisarza Potockiego nie mogło to być samobójstwo. Ślady wykluczają również morderstwo. Zagadkowa śmierć jest dopiero początkiem zdarzeń, które skomplikują spadkobierczynie denata. W gabinecie notariusza pojawia się pięć kobiet. Każda rości sobie prawo do spadku. Każda z nich miała powód, by zabić. Każda z nich będzie kłamać i oszukiwać, by odzyskać zaginiony spadek”.

Więcej nt. bohaterek i wydarzeń nie zdradzę. Zachęcam do czytania. Polecam i fanom kryminałów i komedii i po prostu dobrej literatury. To jedna z najlepszych książek jakie przeczytałam.

wtorek, 3 maja 2011

Cytat o czytaniu

"Czytać należy intensywnie. Czasami powinieneś czytać z intensywnością większą od tej, z jaką pisano tekst, który czytasz. Czytać należy gorliwie, z pasją, z uwagą i bezlitośnie. Autor może paplać, lecz ty czytaj rozumnie; każde słowo, jedno po drugim, tam i z powrotem, wsłuchując się w książkę, wypatrując śladów, które prowadzą w gąszcz, uważając na tajemnicze sygnały, które sam autor mógł przeoczyć, gdy kroczył naprzód w puszczy swojego dzieła. Nigdy nie należy czytać lekceważąco, od niechcenia, jak ktoś, kogo zaproszono na królewską ucztę, a on tylko dłubie końcem widelca w potrawach. Czytać trzeba elegancko, wielkodusznie. Czytać należy tak, jakbyś w celi śmierci czytał ostatnią książkę, którą ci przyniósł strażnik więzienny. Czytać trzeba na śmierć i życie, bo to największy ludzki dar. Pomyśl: tylko człowiek umie czytać".

Sandor Marai, Księga ziół, Warszawa 2006.
A Wy co sądzicie nt. czytania?
Powyższy cytat wygrzebałam ze sterty notatek ze studiów. Postanowiłam założyć zeszyt z cytatami. Miałam wcześniej podobny, ale miał za duży format i się nie sprawdził. Mam akurat taki ładnie wydany zeszyt w klasycznym formacie, twardej oprawie i ciekawej okładce. Mam manię zeszytową, gdyż nie lubię, nie toleruję brzydkich i byle jakich. Moje bruliony zawsze były starannie dobierane, bo i przyjemniej mi było z takich korzystać. Do dzisiaj mi tak zostało. Z racji tego zeszyt, który zaopiekuje się ukochanymi wypisami z różnych autorów musi spełniać moje wymagania estetyczne. I wreszcie przyda się na coś konkretnego, bo leży już tak bezczynnie od ponad roku. Mam za duży nieład w cytatach, chce je jakoś zorganizować. Lubię notować fragmenty książek dot. czytania, ale nie tylko.
Wy także prowadzicie takie zeszyty? Czy lubicie gromadzić cytaty? Macie jakieś zwyczaje z tym związane?