.

.

czwartek, 25 sierpnia 2011

Sylwia Kubryńska, Last minute

Ta plątanina rudo-czerwonych włosów na okładce nasuwała mi skojarzenie z jakimś życiowym czy uczuciowym zamotaniem bohaterki i odebrałam ją pozytywnie. Ponadto byłam ciekawa czego mogę się po tym tytule spodziewać.


Niestety pierwsze wrażenie mnie zmyliło, choć rzeczywiście zamotania powyższego było i to sporo. Jednak książka mnie nudziła i zmuszałam się, by doczytać do końca. Akcja książki toczy się w dwóch płaszczyznach czasowych, jeden to teraźniejszość Agnieszki - głównej bohaterki, a drugi to przeszłość począwszy od dzieciństwa, przez młodość, perypetie związku z Markiem i wyjazd do Tunezji. W tych retrospekcjach poznajemy m.in. jej rozbitą rodzinę, gdzie ojciec odszedł, a matka ciepłą mamą nie była. Książka zaczyna się snem Agnieszki bądź jej majakami związanym z lekami w szpitalu. Dziewczyna cierpi na straszne bóle głowy, których nic nie jest w stanie ukoić, nawet tabletki, które organizm zwraca. Lekarze męczą ją badaniami, terapiami i nie potrafią jednoznacznie stwierdzić, co dolega pacjentce. Na koniec wyjaśnia się kwestia bóli głowy i wiadomo już jaki był powód, ale tu nie zdradzę przyczyny. Wyjazd do Tunezji został zasponsorowany przez przyjaciółkę Zuzę jako lekarstwo na zmartwienia Agnieszki. Dziewczyny szalały w Tunezji, a Agnieszka nawiązała płomienny romans z Haithemem, który równie nagle jak się zaczął, to wraz z zakończeniem turnusu się skończył. Kobieta tęskni za Arabem i nie może o nim zapomnieć. Nie ukrywam, że lubię happy andy ( nie wiem czy to źle czy dobrze, ale świetnie mi z tym :) Jednak w tej książce to szczęśliwe zakończenie odebrałam jako naciągane i nie odpowiadało mi szczególnie w kwestii rodziców ( bo jakże to tak bez wyjaśnienia jakiegoś i rozmowy pogodzić się z kimś, kogo nie widziało się lata, to nienaturalne), choć już z Haithemem zostało to ciekawiej rozwiązane. Nie odpowiada mi styl pisania autorki, bo męczył mnie podczas lektury, dlatego całościowo oceniam książkę negatywnie. Jedyne co uważam za dobrze napisane, to opisy bólu - łatwo się ich nie czyta, ale oddane są bardzo realistycznie i plastycznie. I tutaj plus dla autorki.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję portalowi czytanieszkodzi.pl i wydawnictwu Nowy Świat.

wtorek, 23 sierpnia 2011

Już się zdecydowałam


Po długich namysłach wybrałam lekturę na najbliższe dni. And the winner is książka Rudzielce Katarzyny Buziak. Jestem raptem na 39 stronie, ale już wiem, że decyzja była dobra, bo podoba mi się styl pisania autorki. Niewielu pisarzy opanowało sztukę opisu, a pani Katarzynie sprawnie to przychodzi. Podczas dzisiejszej wędrówki po Krakowie (związanej z poszukiwaniem pracy) natknęłam się na uroczy sklepik i nabyłam tę uroczą zakładkę w biedronki ( jest drewniana). Przypadkiem wynalazłam też nowy numer Mojego pięknego domu z ciekawymi fotografiami. Nawet nie wiedziałam, że już jest nowy numer, miła niespodzianka. Polecam.

poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Co tu czytać?

Nie wiem na jaką lekturę się zdecydować. Wypożyczyłam z biblioteki Złodziejski honor Archera, ale okładka jakoś mnie zniechęca... Jak dotąd nic nie czytałam tego pana i jestem ciekawa jak pisze. Z półki spoziera drugi tom Cukierni pod amorem, ale jako że podczas lektury pierwszego szału nie bylo, to średni mam apetyt na kontynuację. Do tego kilka w miarę świeżych zakupów i jeszcze jeden Kraszewski. Jestem w fazie namysłu i cały czas się zastanawiam, co tu poczytać. Tymczasem taki uroczy kwiatuszek próbuje mi w tym pomóc:


W ten słoneczny, poniedziałkowy poranek do wyśmienitej kawy rozpuszczalnej z dużą ilością mleka ( mniam pychota) i oponek z polewą czekoladową idealnie skomponowały się magazyny wnętrzarskie. Najnowszy numer Czterech kątów i moje ulubione Moje mieszkanie. Nie wiem jak Wy, ale ja wprost uwielbiam przeglądać zdjęcia różnych mieszkań i podpatrywać ciekawe rozwiązania dla domu. Podziwiać oryginalny wystrój i pomysłowość ludzi oraz poszukiwać inspiracji do dekorowania własnego gniazdka.


wtorek, 16 sierpnia 2011

Jane Harris, Obserwacje

Tak słabej i irytująco napisanej książki daaaaaawno nie czytałam. Jakiś czas temu szukałam przecenionych książek i natknęłam się na ten tytuł. Znalazłam przystępną cenę, bodajże 5 zł, i prawie ją kupiłam. Na szczęście coś mnie powstrzymało. Egzemplarz mam z biblioteki, dlatego też jakość zdjęcia pozostawia wiele do życzenia z racji folii na okładce.


Opis z okładki: "Szkocja, rok 1863. Młoda Irlandka, Bessy Buckley, wędruje z Glasgow do Edynburga, by znaleźć pracę i może, kto wie, poślubić młodego szlachcica lub księcia. Po drodze trafia przypadkiem do posiadłości zwanej Zamkiem Haivers i zatrudnia się tam jako służąca pięknej Arabelli. Zmuszana do prowadzenia dziennika i wykonywania osobliwych poleceń, Bessy zaczyna prowadzić śledztwo: odkrywa coraz to nowe tajemnice swej pani, poznaje zagadkowe dzieje poprzednich służących, w końcu zaś sama przystępuje do działania..."

O ile sam pomysł na książkę nie jest najgorszy, bo znajdziemy tu i tajemnicę i kryminał, to o wiele gorzej jest z wykonaniem. Obserwacje są opisane na okładce jako "zabawny i wzruszający pastisz powieści wiktoriańskiej spod znaku Dickensa i sióstr Bronte". Jak dla mnie ani to zabawne ani tym bardziej wzruszające nie było. Może to dlatego, że nie znoszę pastiszu... Wrrr. Jeśli ktoś dla odmiany lubi, to być może książka przypadnie mu do gustu. Jestem tak zniesmaczona po lekturze, że celem mojej recenzji jest zniechęcenie jak największej liczby osób do czytania. Z tego powodu nie przybliżę treści, aby nie zachęcić do lektury, bo kto zechce, to i tak przeczyta.

Na okładce język powieści opisany jest jako "żywy i barwny". Moje zdanie jest diametralnie inne. Przytoczę kilka cytatów, aby nakreślić przedsmak lektury:

Poczynania Bocheńka obchodziły mnie tyle co pchle odchody.

A tam - o zgrozo - kogóż ujrzałam? Otóż przy wejściu na cmentarz Poldek rozdawał te swoje pierońskie broszury.

Dla panów niczego nie musiałam szykować, więc odebrawszy tacę od Muriel, moje pośladki spoczęły w kuchennej przystani.

Boże broń żeby Muriel tu zeszła, by wściubić między nas swego grubego nochala.

Uwijasz się niby jaka poslugaczka, a ta brzydula z tłustym zadem siedzi tylko i palcem nie kiwnie.

Niewykluczone, że istotnie miała jeszcze trochę grosza, lecz po wyczerpaniu oszczędności wypchnęłaby mnie na ulicę szybciej niż roznosi się wiatr z tyłka.

Ze względu na rozmiary podestu wszyscy oni tłoczyli się w tylnej jego części, blisko siebie jak gacie przy tyłku, by zacytować jednego z gapiów.

Chciałam go spławić, lecz on trzymał się mnie jak końskie gówienko trzyma się czasem buta (...) i gapił się na mnie. Gmerał do tego przy swoim obmierzłym ptaku, co sterczał mu pode spodniami, a nogi miał drań ubrudzone.

Celowo wybrałam takie cytaty, by każdy miał szansę zobaczyć jak "żywy i barwny" jest ten język. Zniesmaczył mnie od pierwszych stron, ale początkowo myślałam, że z czasem będzie lepiej. Zmusiłam się, by przeczytać całą książkę

Szczerze odradzam wszystkim lekturę.

czwartek, 11 sierpnia 2011

Anna i Siergiej Litwinowie, Wycieczka na tamten świat

Z literatury rosyjskiej czytałam jedynie klasykę. Najnowszej literatury tego kraju nie znałam. Wczoraj miałam okazję troszkę nadrobić te zaległości dzięki Wycieczce na tamten świat. Przyznam szczerze, iż miałam wątpliwości co do tego tytułu. Okazało się, że całkiem niepotrzebnie.


Książka jest ciekawa i wciąż coś się dzieje, że trudno się oderwać od lektury. Wycieczkę na tamten świat właściwie połknęłam, a nie przeczytałam. Zajęło mi to kilka godzin. Bohaterów poznajemy, gdy Tania i Dima wybierają się na skoki spadochronowe na Biegun Północny. Podczas lotu na pokładzie samolotu nastąpił wybuch, otworzyły się drzwi, samolot się rozhermetyzował. Z pewnych względów Tania i Dima byli zmuszeni opuścić samolot i skoczyć spadochronem ( dodam tu, że lecieli ze złożonymi, gotowymi do użycia, spadochronami, a na pokład samolotu można wejść jedynie z rozłożonym sprzętem, ale im się udało). W rezultacie na dwóch spadochronach pokład opuściło trzech pasażerów, którzy wylądowali pośrodku lasów, z dala od siedzib ludzkich. Tania, pracownica agencji reklamowej, Dima, dziennikarz, oraz Igor, gracz karciany o fenomenalnej pamięci, zostają napiętnowani jako terroryści i w ślad za nimi rusza milicja rosyjska oraz mafia. Perypetie ucieczki bohaterów są arcyciekawe. Autorzy książki wykazali się dużą pomysłowością w rozwoju akcji. Książka napisana jest prostym językiem, łatwo się ją czyta. Anna i Siergiej Litwinowie to rodzeństwo, które wydało w Rosji ponad czterdzieści książek. Wycieczka na tamten świat otwiera cykl o Tani Sadownikowej. Wiem już, że chętnie sięgnę po kolejne książki o tej bohaterce, bo naprawdę przyjemnie się czyta i miło spędziłam czas dzięki tej książce.

Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu Oficynka.

wtorek, 9 sierpnia 2011

Jodi Picoult, Jak z obrazka

Wiele osób pisało, że Jak z obrazka jest inna od pozostałych książek Jodi Picoult. Do tej pory czytałam jedynie Deszczową noc (recenzja pojawiła się w czerwcu) i książka mi się nie podobała. Dałam autorce jeszcze jedną szansę.


Fotografia niewyraźna, bo wypożyczona z biblioteki książka jest zafoliowana, a nie mogłam zdjąć okładki, bo nie chciałam ryzykować zniszczenia.

Rzeczywiście Jak z obrazka jest inne. Podoba mi się, że z kata nie robi się ofiary jak w Deszczowej nocy. Książka opowiada o Cassie, która z pozoru jest szczęśliwą żoną Alexa, gwiazdora z Hollywood, oraz spełnioną zawodowo kobietą pracującą jako antropolog i mającą na koncie spektakularny sukces naukowy. Pozory często mylą. Podobnie jest w tej książce, bo w zaciszu domowego ogniska, gdy pracownicy opuszczają dom, to Aleks bije żonę. Cassie poznajemy, gdy budzi się sama na cmentarzu i nic nie pamięta, nawet tego kim jest ani jak się nazywa. Autorka porusza ważny i często przemilczany problem przemocy fizycznej w rodzinie. Książkę czyta się dobrze i szybko. Fanom Jodi Picoult polecam, innym osobom w sumie też, choć fanką pisarstwa autorki nie zostanę.