.

.

piątek, 18 lipca 2014

Małe letnie przyjemności

Comiesięczne oczekiwanie na nową dostawę prasy zaspokojone. Sterta magazynów do czytania cierpliwie czeka. Ulubione Moje mieszkanie już przewertowane od początku do końca, co zachwyciło mnie w nim przede wszystkim, to materiałowe kury :) Na zdjęciu moje nogi, z ujęcia których nie jestem do końca zadowolona, ale trudno. Takie fotografie są coraz bardziej popularne w sieci, więc i ja postanowiłam poeksperymentować z takim kadrem. To trudny sposób, bo ciężko sfotografować nogi z tej perspektywy, aby dobrze wyglądały.


Nowościami są Usta i Smak kupione po raz pierwszy, to prasa kulinarna, nie przeczytałam jej jeszcze, więc nie potrafię jej ocenić. Nie jest tania, więc mam nadzieję, że będzie interesująca. Podoba mi się, że są to grube magazyny, bo im więcej do czytania tym lepiej. Czasopisma czekają na urlop, kiedy wygodnie wyłożona na nadbałtyckiej plaży będę mogła oddać się lekturze. Lubię dozować sobie przyjemność i nie od razu czytać, tylko chwilę nacieszyć się widokiem gazet czy książek, ta chwila czasem trwa kilka dni, czasem dłużej. Dzisiaj o godzinie czternastej zaczęłam urlop, więc lektura coraz bliżej.


Zrobiłam ostatnio trochę dżemów. Jestem z siebie dumna, bo wszystkie są bez żadnych żelfiksów czy dżemiksów. Oczywiście owoce są smażone kilka godzin, wkładane są w gorące, wyparzone w około 100 stopniach słoiki, a potem jeszcze pasteryzowane w piekarniku. Nigdy nie jadłam dżemu agrestowego, ale w tym roku postanowiłam go wypróbować. Gdy wreszcie udało mi się kupić agrest, a nie było łatwo, bo na targu było go bardzo bardzo mało. Przyznam, że początkowo się przestraszyłam, bo agrest, gdy się rozgotował zaczął mało ciekawie pachnieć. Na szczęście im dłużej się gotował, tym bardziej apetyczny zapach zaczął wypełniać kuchnię. Dopiero pod sam koniec dodałam cukru i skosztowałam. Dżem smakuje bardzo intrygująco, jest wytrawny, bo cukru dużo nie dodałam, niesamowicie aromatyczny. Z kilograma owoców wyszły mi trzy małe słoiczki. Nie ma ich dużo, więc zamierzam rozkoszować się każdym kęsem.


Zdjęcie powstało w nocy, więc nie do końca oddaje kolor zawartości słoiczków. Podoba mi się kolor dżemu. Zanim dodałam cukru, był jasny, potem ściemniał mimo że użyłam jedynie jasnego agrestu.

niedziela, 13 lipca 2014

Nalewka z czarnej porzeczki

Przeczytałam dzisiaj wpis z bloga Pretty Pleasure o morelach i o czekaniu na owoce. Zaczęłam zastanawiać się na jakie ja czekam zimą i wiosną, które są najulubieńsze. Pierwsze coroczne marzenie owocowe to truskawki, na nie niezmiennie czekam z utęsknieniem. Staram się nie kupować tych pierwszych, więc moja cierpliwość jest wystawiana na próbę. Wgryzanie się w pierwszą danego roku truskawkę to wyjątkowy moment. Gdy nasycę się i nacieszę truskawkami tęsknię do jagód, które kocham w wersji z kefirem bądź śmietaną i odrobiną cukru. Mogę się nimi zajadać kilka razy dziennie. Minusem jest konieczność dokładnego mycia zębów, by usunąć ten kolor i te kulki, ale to mały pikuś. W ubiegłym roku połączyłam te owoce w genialnym dżemie, polecam ale dodając 2/3 truskawek, bo inaczej jagody zdominują smak. Przetestowałam na dwóch wersjach. Trzecimi najbardziej ulubionymi owocami są śliwki. Cudownie smakują w cieście kruchym, pałaszowane na surowo i w konfiturze, perfekcyjnie sprawdzają się mrożone. Te trzy owoce to czołówka, na nie czekam najbardziej, jednak lubię wiele innych m.in. rabarbar idealny do ciast, porzeczki - szczególnie czarne idealnie dojrzałe i zjadane prosto z krzaczka, wiśnie ale koniecznie dojrzałe i słodsze odmiany, miękkie brzoskwinie, słodkie morele, soczyste jabłka, aromatyczne maliny, wyjątkowy i trudno dostępny agrest. Szkoda że tak ciężko kupić agrest. Gdy byłam w piątek na targu, to był tylko na dwóch stoiskach i w małych ilościach. Mam w planach dżem z mirabelek, to będzie eksperyment.
 
Nie wiem czemu, ale kiedyś nie przepadałam za czarnymi porzeczkami, teraz je bardzo cenię. Owoce mają aromatyczne i wyjątkowe, takie intrygujące w smaku. Lubię jeść je na surowo, w dżemach, nalewkach. W tym roku postanowiłam zrobić inną nalewkę. Mój tata robi ją w ten sposób, że zalewa owoce alkoholem. Ja postanowiła, wyciągnąć jak najwięcej smaku z tych czarnych kulek i najpierw je potraktowałam tłuczkiem do ziemniaków, a potem zalałam wódką. Zobaczymy co z tego wyjdzie. Słój przygotowany w piątek, stoi cierpliwie na blacie kuchennym. Potem alkohol zleję przez sito i gazę, a dodam cukru, odstawię na trochę i będę kosztowała trunku.
 
 

Słój szałowo nie wygląda z tymi rozbebeszonymi porzeczkami, ale mam nadzieję, że się opłacało gnieść je tym tłuczkiem :) Sprawdzę za kilka tygodni.