Miqaisonfire: co w Pani życiu stanowi największe natchnienie? Co spowodowało, że postanowiła Pani zabrać się za pisanie?
Wyrażenie natchnienie jest stanowczo przereklamowane. Gdybym miała siadać do pisania tylko wówczas, gdy czuję głęboką wewnętrzną potrzebę, nie dopilnowałabym żadnego terminu. To kwestia dyscypliny i regularności. Oczywiście, są dni, gdy w ciągu kilku godzin napiszę z 20 stron tekstu i nie pytajcie jak to możliwe, bo sama nie wiem. Palce same płyną po klawiaturze, bo w normalnym trybie jakoś wolniej mi to idzie. A są dni, że w ciągu kilku godzin powstaną dwa zdania, które zostają skasowane, a ja mam ochotę wyć z rozpaczy. Kwestia zabrania się za pisanie nie była wynikiem świadomej decyzji. To była forma spisywania myśli, snów, które potem przeradzały się w małe opowiadania. Im byłam starsza tym więcej się tego tworzyło. Nie potrafię powiedzieć, co stanowi moje natchnienie, ale wiem, że kiedy nie piszę, brakuje mi tego. Moje myśli zaczynają się skupiać wokół postaci, wątków powieści i zdarza mi się „odpływać” nawet jak jestem wśród ludzi.
Catherine: A ja chciałabym się spytać jaką książkę lubi Pani czytać najbardziej ?
Nie mam jednej ulubionej. Mam ulubionych autorów, do których ostatnio dołączył Stieg Larsson i Robin Cook.
Miqaisonfire: Którą książkę pisało się Pani "najfajniej"? Czyli przy tworzeniu której książki, prace, zbieranie materiałów mijało najszybciej i najprzyjemniej?
„Martwe Jezioro”. W zamyśle miało to być opowiadanie, które mi się rozrosło i pisałam je dla siebie. Nie myślałam o czytelnikach, o wydawcy. To było hobby. Kiedy pod wpływem impulsu wysłałam ją do wydawcy i została przyjęta nikt nie był chyba bardziej zdziwiony niż ja. Nigdy nie myślałam o sobie w kategoriach zostania pisarką. I nadal się za pisarkę nie uważam. Jestem autorką, a do zostania pisarką wiele mi brakuje.
Kiedy planuje Pani wydać jakąś kolejną książkę i czy ma Pani na nią już pomysł?
O wydaniu powieści decyduje wydawca. Owszem, pracuję nad kolejną powieścią i jestem mniej więcej w 2/3 akcji oraz znam ostatnie zdanie. Czy zostanie zaakceptowana? To się dopiero okaże. Chciałabym jeszcze powiedzieć, że kiedy ukazuje się powieść na rynku to prace nad nią są zakończone znacznie wcześniej. Ostatnie poprawki do „Natalii 5” , które ukazały się w kwietniu zakończyłam chyba w październiku 2010 roku, niemal natychmiast zaczęłam zbierać materiały do nowej powieści, nad którą pracuję od grudnia ubiegłego roku.
Kawusia: Czy dajesz do przeczytania swoją powieść jeszcze przed drukiem (komuś zaufanemu np. mamie) ?
Absolutnie nie. Jestem paranoiczką w tym względzie i najchętniej nawet wydawcy nie mówiłabym nad czym aktualnie pracuję. Ale tak się nie da. Wydawca rzecz jasna musi wiedzieć co aktualnie robię, chociaż sam mnie uczula, że o pomysłach się głośno nie dyskutuje. Przy powieści, nad którą teraz pracuję umówiłam się z moim konsultantem, że po zakończeniu wersji roboczej prześlę mu do oceny. Ale to absolutny wyjątek podyktowany tematyką powieści. Jest jeszcze jeden powód, dla którego nie pokazuję moich tekstów wcześniej, chociaż zdarza mi się z zaufaną osobą rozmawiać o koncepcji czy bohaterach. Mianowicie, nie wszystkim moje książki się podobają. Nie żądam od przyjaciół uwielbienia, ale negatywna opinia we wstępnej fazie mogłaby podciąć mi skrzydła.
Co sądzi Twoja mama o Twoich powieściach?
Mama zachwyca się trzymając powieść w ręce, ale jako recenzent jest absolutnie do niczego. Najczęściej oburza się, że w tekście są przekleństwa, a przy „Lilith” i scenach seksu słyszałam przez kilka dni: - Co ludzie powiedzą! Nie potrafi oddzielić mnie od powieści. Przeklina bohater a nie ja.
Kiedyś w wywiadzie radiowym pewna piosenkarka przyznała że nie słucha radia aby jej twórczość była tylko jej a nie zainspirowana cudzymi utworami, żeby nie posądzono jej o plagiat. Czy Ty Olgo czytając tak wiele książek nie boisz się, że stworzysz coś podobnego, co już ktoś napisał?
Owszem. To jest pewien problem. Trudno wymyśleć coś, czego jeszcze nie było. Ale staram się. Czasami zdarza mi się takie uczucie, że już gdzieś to widziałam, czytałam, słyszałam, ale na szczęście okazuje się, że jest to pomysł, który zapisałam 3-4 lata temu i teraz powtórnie przyszedł mi do głowy.
Łukasz: Skąd czerpie Pani natchnienie??
Jak się Pani czuje jako coraz bardziej popularna pisarka??
Jak się Pani czuje jako coraz bardziej popularna pisarka??
Natchnienie czerpię z głowy. Pomysły też. To prostu są i nie da się tego racjonalnie wytłumaczyć. Nie czuję się popularną pisarką. Może dlatego, że na co dzień pracuję jako asystentka osób niepełnosprawnych, a ten zawód naprawdę uczy pokory. Cieszy mnie natomiast zainteresowanie moimi powieściami, chociaż zainteresowanie mną, jako osobą, jest peszące.
Ania: Jak długo trwa praca nad jedną powieścią? Ile czasu trwa od narodzenia pomysłu na książkę do skończenia pracy nad powieścią?
Coraz dłużej. „Martwe Jezioro” powstało w ciągu kilku tygodni żmudnego, wielogodzinnego pisania. Druga powieść też. Czułam się jak na fali. To po prostu ze mnie wypływało. Tylko, że to były powieści dość proste, jednowątkowe. Każda kolejna książka pochłania więcej czasu, na szczęście zauważyłam, że manualnie zwiększyła mi się prędkość pisania. Więcej materiałów, więcej przemyśleń, więcej różnorodnych wątków. Można powiedzieć, że moje powieści dojrzewają wraz ze mną. Praca nad „Natalii 5” trwała kilka miesięcy plus poprawki. Naprawdę nie ma reguły. Czasami piszę dwie godziny, czasami sześć. Staram się pisać codziennie po kilka godzin, nie zawsze się udaje.
Do której własnej książki ma Pani największy sentyment?
Jeszcze niedawno powiedziałabym, że do „Martwego Jeziora”, bo było pierwsze i przez to szczególne. Ale obecnie kocham moje Natalie i z nimi czuję się najmocniej związana. Dla mnie to żywe osoby.
Aneta: Na okładkach swych książek jako literackich mistrzów wymieniasz Stephena Kinga, Alexa Kavę, Harlana Cobena oraz Tess Gerritsen. Kto jest Twoim ulubionym pisarzem polskim wśród aktualnie tworzących oraz kto spośród klasyków literatury polskiej?
Nie czytam wiele polskiej literatury. Właściwie poza Chmielewską nie jestem w stanie przypomnieć sobie innego autora, który zrobiłby na mnie wrażenie. Z klasyków zdecydowanie Stefan Żeromski.
Aneta: Masz jakieś przyzwyczajenia podczas czytania? Np. miejsce, pozycja, pora dnia, czy jesz podczas czytania itd.?
Nie, czytam zawsze i wszędzie. Do czytania wystarcza mi odrobina światła i kąt. Jedyne czego nie robię podczas czytania to nie jem. Nienawidzę jadłospisu na książce ani tłustych plam.
Aneta: Pisałaś kiedyś na swoim blogu, że tworzysz powieści z laptopem na kolanach, czy masz jakieś rytuały związane z pisaniem? Czy jest coś, bez czego nie możesz zasiąść do pracy nad książką?
Tak, zamieniam wówczas pokój w grobowiec. Specjalnie założyłam rolety, bo dzienne światło zaczęło mi przeszkadzać. Muszę mieć absolutny spokój. Lampka, laptop i ja. Zakładam słuchawki na uszy i włączam muzykę, żeby mnie obce dźwięki nie rozpraszały. Kiedyś zdarzyła mi się zabawna sytuacja, bo założyłam słuchawki, ale do laptopa ich nie podłączyłam. Muzyka sączyła się z głośników, a ja sobie siedziałam z kabelkami zwisającymi z uszu. I ruch. Strasznie mi przeszkadza, gdy kątem oka dostrzegam jak coś się rusza w pokoju. Dlatego zawsze mam zamknięte drzwi i nawet mojego biednego psa wyrzucam. Przeszkadza mi, że jego klatka piersiowa się rusza podczas oddychania. Wiem, że to strasznie brzmi, ale tak jest. Jakikolwiek ruch wyrywa mnie ze stanu skupienia i zamiast myśleć o wątku, to dostaję rozbieżnego zeza i jedno oko w monitorze, a drugie w śpiącym psie było utkwione.
Aneta: Co najbardziej lubisz podczas pracy nad powieścią?
Lubię jak akcja płynie. Nie zapominam słów. Wiem co mam pisać. Najbardziej lubię takie chwile, gdy etap myślenia jest poza mną a wszystko zdaje się dziać samo. To tak jakby akcja i postacie ożyły, ja staję się obserwatorem i opisuję tylko to co widzę i słyszę.
Aneta: Czego nie lubisz podczas pracy nad powieścią?
Zatorów. Wiem co ma być dalej. Mam rozpisany konspekt. Mniej lub bardziej szczegółowy. I nic. Ani słowa nie mogę napisać, a co napiszę to skasuję. A już szczególnie jestem wściekła na siebie jak mi się koncepcja w trakcie zmieni i muszę się cofać do początku powieści.
Aneta: Czytałam kiedyś w jakimś wywiadzie z pewną pisarką, że dopóki nie skończy książki, to nie czyta, by podświadomie nie pisać podobnie do czytanego w danym momencie autora. Czy masz podobnie?
Nie, nie mam. A może nie zwróciłam na to uwagi… Nie zauważyłam jednak, żebym kopiowała styl jakiegoś innego pisarza. Wolę myśleć, że mam własny i używając słów Natalii – tej wersji zamierzam się trzymać.
Aneta: Czy chciałabyś poświęcić się w 100% pisaniu czy traktujesz je jako dodatkowe zajęcie?
Z jednej strony tak, chciałabym się poświęcić pisaniu. Z drugiej, nadal chcę pracować z osobami niepełnosprawnymi. Z pewnością pisanie nie jest dodatkowym zajęciem i nie będzie. Chcę być tym i tym i teraz tylko muszę wykombinować jak to wszystko pogodzić. Na razie mi się udaje. Co będzie dalej to się zobaczy. Natomiast już teraz mam świadomość, że jeśli będę musiała z czegoż zrezygnować by móc pisać, to tak się stanie. Zrezygnuję.
Aneta: Jaki masz wpływ na wygląd okładki?
Żaden.
Aneta: Czy zanim zaczęłaś pisać Martwe jezioro, planowałaś pisanie, chciałaś być pisarką?
Lubiłam pisać dla siebie. Takie moje opowiadania. W szkole nie lubiłam pisać, bo trzeba było pod klucz a to mi nie odpowiadało. Pisałam więc cokolwiek byle było na temat i mieć święty spokój. Nigdy nie sądziłam, że napiszę coś co zostanie wydane, więc nie mogę mówić jak od dziecka marzyłam by pisać. Ja po prostu pisałam, a reszta potoczyła się sama. Natomiast od dziecka uwielbiałam wymyślać historie.
Aneta: Jakie jest Twoje zdanie na temat czy pisania można się nauczyć czy z tym talentem trzeba się urodzić?
Nie wiem. Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. Nie czuję też jakobym miała talent. Cały czas mnie zdumiewa, że to co piszę ktoś lubi czytać. Wydaje mi się jednak, że jak się lubi tworzyć to trzeba to robić.
Aneta: Jak radzisz sobie z pogodzeniem pracy zawodowej, pisania, przeróżnych obowiązków oraz życia towarzyskiego?
Wbrew pozorom nie jest to aż tak trudne jak by się wydawało. Pracuję po kilka godzin dziennie. Czasami jestem w domu o 14, czasami o 15, zdarzały się dni, że mój dzień pracy kończył się o 12. Mam więc wystarczająco dużo czasu na pisanie. Praktycznie całe popołudnie i wieczór, z przerwą na jazdę konną czy trening. Jeżdżę w tej chwili dwa razy w tygodniu i jazda konna plus dotarcie na miejsce i z powrotem zajmuje jakieś dwie godziny. Nie jest to tak czasochłonne jak się wydaje. Zawsze mnie dziwi jak ktoś się dziwi, że skąd mam czas na konie. A czy ja cały dzień siedzę w stajni i żrę owies? Życie towarzyskie trochę kuleje, ale wszyscy moim przyjaciele też dorośli, mają pracę, własne życie. Z moją drugą połową widzimy się tylko w weekendy, więc cały tydzień mam właściwie dla siebie.
Aneta: Jak postrzegają Cię znajomi i rodzina jako pisarkę? Czy byli zaskoczeni, gdy wydałaś pierwszą książkę?
Przyjaciele traktują mnie dokładnie tak samo. Początkowo znalazło się sporo znajomych, którzy podobno byli ze mną bardzo zaprzyjaźnieni, a ja nie mogłam nigdzie ani twarzy ani nazwiska umiejscowić. Takie życie. Teraz wszyscy się przyzwyczaili i takie sytuacje już się nie zdarzają. Gdy wydałam pierwszą książkę to niewątpliwie najbardziej zaskoczeni byli moi nauczyciele. Nigdy się nie angażowałam jeśli mnie coś nie interesowało. A najczęściej mnie nie interesowało. Na studiach też siadałam w ostatnim rzędzie z książką pod ławką. A potem zakuwałam w domu, żeby egzamin zdać. Ale coś za coś. Natomiast przyjaciele, przed którymi nie przyznawałam się do pisania, bo to takie moje hobby było i zupełnie niemodne, wcale nie byli zaskoczeni. Okazało się, że kilka osób doskonale wiedziało, że piszę, choć nikt nie miał pojęcia, że wysłałam maszynopis do wydawcy. Kiepsko się kamuflowałam jak widać. Najbardziej zaskoczona to byłam ja, że z mojego najbliższego otoczenia niewiele osób było tym zaskoczonych. Jeden z kolegów stwierdził, że jego to nie dziwi. Zawsze cos gryzmoliłam.
Aneta: Prowadzisz bloga (http://rudnickaolga.pl/), co było motywem jego założenia i jak Ci się podoba ta forma kontaktu z czytelnikami?
Chciałam mieć kontakt z czytelnikami. Uznałam, że taka forma będzie odpowiednia, choć zdarza mi się, że nie mam o czym pisać, a coś napisać trzeba. Forma bardzo mi się podoba, co można przeczytać na moim blogu. Bardzo sympatyczne jest osobiste spotkanie osób, które regularnie czytują blog, jak miało ostatnio miejsce w Międzyzdrojach i Warszawie. Mimo, że wielu czytelników nigdy nie spotkam, nie są dla mnie obcy.
Aneta: Co sądzisz nt. popularnych ostatnio e-booków? Czy uważasz, że są realnym zagrożeniem dla tradycyjnych książek?
Nie. Nie sądzę. Zdarza mi się czytać e-booki, ale nawet jeśli mam coś w wersji elektronicznej i tak muszę to posiadać fizycznie, w formie papierowej i na półce. Osobiście wolę jednak formę tradycyjną, chociaż podczas targów książki w Warszawie bardzo zainteresowały mnie czytniki. Nie zdecydowałam się wówczas na zakup, ale nie wykluczam tego.
Aneta: Jakie jest Twoje zdanie nt. pożyczania książek? Czego nie tolerujesz podczas pożyczania?
Musze odpowiadać? Wyjdę na straszną zołzę. Może lepiej zacznę od drugiego pytania, bo to będzie stanowić wyjaśnienie odpowiedzi na pierwsze. Nie toleruję przetrzymywania książek. Jak można jedną książkę czytać kilka tygodni, a ja mam dziurę na półce? To mnie strasznie irytuje. Bo najpierw jest pożycz, pożycz, a potem: jeszcze nie zaczęłam czytać; nie mam czasu; no, już jestem na setnej stronie (książka ma 300 a osoba ma ją już miesiąc). A już szczególnie szlag mnie trafia jak się domagam zwrotu po 2-3 miesiącach, bo mnie już diabli biorą i okazuje się, że aktualnie czyta ją kuzynka kuzynki, która pożyczyła ją od kuzyna dziewczyny itd. itp. Więc odpowiadając na pytanie pierwsze: skończyłam z pożyczaniem książek. Pożyczam tylko kilku osobom, które je szanują, nie gniotą, nie plamią, nie używają jako podpórki pod drzwi balkonowe, oddają w terminie, nie puszczają w obieg, a jedna osoba jak mi w ten weekend nie odda trzeciej części trylogii Larsona trafi na czarną listę.
Dziękuję za zgodę na wywiad i udzielone odpowiedzi.
(Zdjęcie pobrane z bloga autorki)
(Zdjęcie pobrane z bloga autorki)
Bardzo ciekawy wywiad, ja również zamierzam w najbliższym czasie porozmawiać z Autorką :-)
OdpowiedzUsuńświetny wywiad :) w najbliższym czasie zabieram się za 'Martwe jezioro' :)
OdpowiedzUsuńBardzo interesujący wywiad, miło poznać bliżej pisarkę - niektóre kwestie mnie rozbawiły, inne zadziwiły (jak kwestia czytania polskich pisarzy). Ciekawy pomysł! :)
OdpowiedzUsuńWywiad super:) Bardzo skromna i ciekawa osoba.
OdpowiedzUsuńPrzecudowny wywiad :D
OdpowiedzUsuńTo świetne uczucie, gdy mogłam znaleźć się wśród osób zadających pytanie. Myślę, Aneto, że powinnaś organizować więcej takich wywiadów. A czyta się je błyskawicznie i z zaciekawieniem :)
Gratulacje!
Do Pisanego inaczej: dziękuję :) i chętnie przeczytam Twój wywiad.
OdpowiedzUsuńDo Bluedress: cieszę się, że się podoba :) życzę udanej lektury, ciekawi mnie Twoja opinia, więc chętnie przeczytam recenzję.
Do Niedopisania: dziekuję :) zawsze ciekawiły mnie wywiady z pisarzami, szczegóły z ich życia, informacje dotyczące procesu twórczego, więc zdecydowałam się i ja na taką formę dialogu z pisarzem.
Do dra Kohoutka: miło mi, że się podoba :)
Do Miqaisonfire: dziękuję za komplement :) To był pierwszy wywiad, być może zdecyduję się na kolejne. Kto wie. Interesujące doświadczenie. W takich momentach cieszę się jak dziecko, że istnieje Internet, bo to dzięki niemu udało mi się skontaktować i zadać pytania Oldze Rudnickiej. To nowa forma kontaktu z pisarzem.
Hej! :)
OdpowiedzUsuńMoże kiepska ze mnie polonistka, ale dawno już nie czytałam książek polskich autorów, ani też w ogóle jakichkolwiek innych z braku czasu, więc czuję się lekko usprawiedliwiona, iż nie wiem, kim jest Olga Rudnicka (mam nadzieję, że biedaczka nie przeczyta tego komentarza i się nie obrazi)... ;) Natomiast wywiad uważam za ciekawy i dobrze napisany. Fajnie, że w ogóle piszesz wywiady.
Ja na razie nie piszę w starym blogu, bo mam masę innych zaległych tekstów do napisania, choćby recenzję dla w24 w zamian za książkę, którą od nich dostałam. Muszę tu przy okazji wspomnieć, że książka jest świetna, jak napiszę recenzję, to podrzucę Ci linka.
Tymczasem zajęłam się tworzeniem nowego bloga o podróżach na blogspocie, bo i Ty, i dziewczyna, którą poznałam na FB, polecałyście mi go najgoręcej. Muszę powiedzieć, że rozumiem dlaczego: łatwo się go prowadzi, w sumie na podobnych zasadach jak na Onecie, ale dla odróżnienia: wszystko tam działa! :D Poleciłam Twój i jej blog w polecanych linkach u siebie. Na razie mam tylko szkielet przyszłego bloga, bo nie ma tam jeszcze tekstów, ale pierwsze pojawią się już w tym tygodniu. Dam Ci znać, gdy zacznę pisać. Blog będę prowadziła razem z R. Na razie świetnie się zapowiada. Zrobiłam w Holandii 1600 zdjęć, więc to o niej będę pisać w pierwszej kolejności... :D
Pozdrawiam
Sol
Zszokowało mnie to, że autor nie ma wpływu na wygląd książki.
OdpowiedzUsuńNie znam żadnej książki p. Rudnickiej, w mojej bibliotece mają "Lilith". Może poczytam?
Adnotacja do Twojego komentarza u mnie :
OdpowiedzUsuńWitam Cię Anetko :) dziękuję za słowa wsparcia i walki z Rozumem ;p zdania są podzielone jak wstępnie widzę... no cóż... zobaczymy :)
Do Sol: cieszę się, że wywiad Ci się podoba :)Zachęcam do poznania twórczości tej autorki. Chętnie z Tobą podyskutuję nt. lektury. Czekam na linka. Gratuluję decyzji o założeniu bloga podróżniczego, czekam na pierwszy post i relację z Twojego wyjazdu. Fajnie, że będziecie prowadzić razem bloga. Będziesz zadowolona z blogspota. Ilość zdjęć mnie nie dziwi, bo sama jestem maniakiem fotografowania :)
OdpowiedzUsuńDo Monotemy: ja też byłam w szoku. Ciężkim. Zawsze myślałam, że jest inaczej.
OdpowiedzUsuńDo Małej Mi: Witam serdecznie u mnie :)
Bardzo ciekawy wywiad. Dziękuję za odwiedziny i "ślady" u mnie. Ja też będę Cię odwiedzać, bo bardzo tu sympatycznie :-)
OdpowiedzUsuńDo Jjon: dziękuję :) i zapraszam :)
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy wywiad.:)Lubie twórczosc Olgi Rudnickiej.
OdpowiedzUsuńDziekuje za komentarze u mnie.Chciałam Ci odpowiedziec na poprzednie-ale miałam jakas awarie i nie mogłam zalogować sie do swojego bloga a ni nie mogłam dodawać komentarzy.Na szczeście wszystko już naprawione:)
Jeśli chodzi o 'Poczwarke'-czytałam ją jeszcze w czasah licealnych.Ze łzami w oczach.To jedna z moich ulubionych pozycji i w najblizszej przyszłości z pewnościa do niej powróce.
Jesli chodzi o 'Córke opiekuna wspomnień'-polecam ci ją serdecznie.To trudna powieść,ale warta przeczytania.Poruszyła mna tak bardzo,że nawet nie potrafiłam opisac swoich uczuć po przeczytaniu jej.Dlatego moja recenzja jest raczej kiepska-nie oddaje w pełni tego co chciałam przekazać:(
A i pytałaś mnie w komentarzu dlaczego omijam ślimaki?:P Zajrzyj do książki 'Nie mogę się doczekać, kiedy wreszcie pójdę do nieba'.Poznaj przemiłą Elner i wtedy zrozumiesz dlaczego:)
OdpowiedzUsuńZłośliwość rzeczy martwych czasami jest irytująca. Nie znoszę, gdy zawiesza mi sie komputer bądź tracę połączenie z Internetem podczas oczywiście ważnego momentu. Chętnie zajrzę do tej książki, by to sprawdzić :)
OdpowiedzUsuńDo "Poczwarki" jeszcze wrócę, interesuje mnie "Tam gdzie spadają anioły" Terakowskiej.
Ciekawy wywiad, dobrze się go czytało; zaskoczyła mnie w nim kwestia okładki... A samych książek pani Rudnickiej jeszcze nie znam, ale w biblioteczce czeka na mnie "Natalii 5" więc wkrótce, chociaż po części to nadrobię :)
OdpowiedzUsuńStarałam się wymyślić ciekawe pytania :) Ja także byłam pewna, że autor ma duży wpływ na wygląd okładki, a tu takie zaskoczenie... Ciekawi mnie Twój odbiór "Natalii 5". Czekam na recenzję.
OdpowiedzUsuńMAsz racje co do 'Żony mormona'.bardzo mna ta książka wstrzasneła.NIe wyobrazam sobie takiego zycia.Nie rozumiem Irene,,jej zachowania.No iby z jednej strony mamy tradycje i ortodoksyjna sekte..Ale z drugiej przeciez kazdy ma swój rozum i wolna wole...
OdpowiedzUsuń'Tam gdzie spadaja anioły'-przeczytaj warto:)
Ja czekam na 'Natalii 5'")
Irene strasznie mnie denerwowała...
OdpowiedzUsuńCzekam na Twoją recenzję "Natalii 5" :)
skromna recenzja 'Martwego jeziora' już jest u mnie :)
OdpowiedzUsuńW takim razie pędzę na Twój blog, ciekawi mnie Twój odbiór tej książki.
OdpowiedzUsuń