.
poniedziałek, 16 maja 2011
Martyna Wojciechowska, Przesunąć horyzont
O książce przeczytałam kilka pochlebnych recenzji i pobiegłam ją nabyć. Już na wstępie zirytował mnie fakt, że była zafoliowana. To nie fair wobec czytelnika, który buszuje w księgarni. Warty odnotowania jest fakt, iż autorka ma dystans do siebie, gdyż już na okładce umieściła swoje zdjęcie, na którym wygląda normalnie czyli jak kobieta, która właśnie zdobywa najwyższy szczyt świata, a nie jak sexy wamp w pełnym makijażu i jeszcze doprawiony photoshopem. Punkt dla Martyny za naturalność. Książka jest wydana na śliskim, albumowym papierze. Zawiera mnóstwo zdjęć. Niektóre fotografie są piękne i długo można się nimi zachwycać. Zrozumiałabym kilka, ok nawet kilkanaście zdjęć z Martyną w roli głównej, ale aż tyle to jednak przesada. Ciekawa jest sama idea przesuwania horyzontu czyli wyznaczania sobie celów w życiu, począwszy od najmniejszych aż po te większe i to właśnie sukcesywne przesuwanie horyzontu, a nie stanie w miejscu. Przed lekturą książki nie wiedziałam, że autorka miała złamany kręgosłup. Postanowiła jednak, że wejdzie na Mount Everest. Ciężka rehabilitacja, potem praca nad kondycją, przygotowania fizyczne, psychiczne i logistyczne do wyprawy to ooogrooom pracy. Wejść na tę górę udało się do 2002 roku 1200 osobom, a 200 osób straciło tam życie. Książkę czyta się dobrze. Martyna szczegółowo opisuje trudy wspinaczki, problemy zdrowotne w górach, systematyczną aklimatyzację ( gdyby helikopter czy samolot zostawił na szczycie człowieka, to zmarłby w ciągu kilku minut, aklimatyzacja to niezbędne przyzwyczajanie organizmu do wysokości czyli przerwy oraz czasem schodzenie niżej na nocleg), reakcje ciała i umysłu na ogromny wysiłek w niskiej temperaturze i na tej wysokości. Autorka przyznaje, że książka powstała podczas wyprawy na najwyższy szczyt świata, więc jest swego rodzaju dziennikiem. Pozycja ta jest ilustracją pokonywania słabości własnego ciała, powolnego dążenia do spełnienia marzenia i to mi się najbardziej w niej podobało. Abstrahując od Martyny Wojciechowskiej medialnej, bo nie wszystko mi się w jej zachowaniu i decyzjach podoba, ale to inna kwestia, podziwiam ją za to, że miała takie marzenie, by zdobyć szczyt Himalajów, szczyt świata i że to marzenie konsekwentnie realizowała i za to że jej się udało. Ja mam lęk wysokości i ciężko było mi wejść i zejść znad Morskiego Oka nad Czarny Staw pod Rysami, więc chylę czoła przed takim wyczynem. Wszystkim milośnikom gór na pewno się spodoba a i osobom potrzebującym motywacji do działania, do zmiany, do realizowania pasji, marzeń i celów także.
-------------------------------------------------------------------------------------------------------
Zachęcam do zadawania pytań Oldze Rudnickiej pod postem z 6 maja. Pytania zbieram do 24 maja. O co chcielibyście zapytać pisarkę? Interesuje Was praca na powieścią? Inspiracje?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Uwielbiam książki Martyny Wojciechowskiej, potrafi zainteresować a do tego te zdjęcia!!!!
OdpowiedzUsuńA ja jeszcze nie miałam okazji przeczytać nic Martyny Wojciechowskiej, nawet nie wiedziałam, że wydała książkę, aż wstyd się przyznawać ;)
OdpowiedzUsuńoglądałam Kobietę na krańcu świata,ale książki nie czytałam jeszcze żadnej :( w mojej bibliotece jej nie ma :((
OdpowiedzUsuńSilna babka z tej Martyny, do tego kobieta z pasją, o tej wyprawie z chęcią bym przeczytała.
OdpowiedzUsuńWłaśnie będąc ostatnio w księgarni oglądałam książki Martyny i właśnie rozwścieczyła mnie ta folia. Przyniosłam więc do domu Kraśkę i Pawlikowską. Mam ochotę na poczytanie Martyny, więc wszystko przede mną.
OdpowiedzUsuńLubie takie książki ;)
OdpowiedzUsuńMuszę się za nią rozejrzeć ;)
Nie czytałam książki, ale po Twojej pozycji na pewno warto po nią sięgnąć ! :) To może być wewnętrzne przeżycie dla samej siebie i może otrzymanie jakieś takiej wewnętrznej siły, że jesteśmy w stanie zrobić to, co naprawdę chcemy.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Nie od zawsze lubiłam Martynę Wojciechowską. Wydawało mi się, że jest raczej taką pozerką - lubi adrenalinę, szybkie auta, a przy okazji bycie celebrytką. Oczywiście do czasu, aż nie usłyszałam o jej wypadku i nie przeczytałam bardzo osobistego wywiadu udzielonego jednemu z kolorowych miesięczników.
OdpowiedzUsuńNiemniej jednak jej wyprawa na Mount Everest była dla mnie wielkim szokiem - wszak pozostawiła w domu malutką córeczkę, którą nie tylko powinna się opiekować, ale przede wszystkim nie narażać jej na utratę mamy.
Myślę jednak, że rozumiem w pewnym sensie jej krok. Chociaż był bardzo odważny i dla mnie niczym skok w przepaść - nigdy nie wiadomo, czy się wyląduje na jakiejś półce skalnej, czy spadnie na sam dół.
Podziwiam jej determinację. Walkę o swoje zdrowie i spełnienie marzeń. I myślę, że jej trochę zazdroszczę - jest spełniona nie tylko zawodowo, rodzinnie, jako matka, ale też nie boi się walczyć o swoje marzenia.
Dlatego myślę, że sięgnę po tę pozycję. Ciekawa jestem jej odczuć z wyprawy na Everest. Zwłaszcza, że sama na Giewont czy Czerwone Wierchy doczołgałam się z wielką zadyszką :)
http://miqaisonfire.wordpress.com/wakacyjna-wymiana/
OdpowiedzUsuńZachęcam do wzięcia udziału w wakacyjnej wymianie książkowej :D
Kiedyś oglądałam program Martyny Wojciechowskiej, ale po książkę nie koniecznie chcę sięgnąć.
OdpowiedzUsuńOj umie zainteresować i rzeczywiście silna z niej kobieta z pasją. Ja takze podziwiam determinację, jednak nie potrafię zrozumieć jak mozna zostawić dziecko i wybrać się na tak niebezpieczną misję, ale, tak jak pisałam, nie wszystko mi się w niej jako osobie podoba. Natomiast pisać potrafi ciekawie, z ogromnym zaangażowaniem realizuje marzenia i to jest godne naśladowania.
OdpowiedzUsuńNiesamowity był opis jak sytuacji jak sobie radziła z nocowaniem w namiocie przy temperaturach około -20 st. Celsjusza.
Twój opis jest zachęcający. Z dystansem podchodzę do książek takich ludzi jak ona, czyli znanych z telewizji, ale jeśli będę kiedyś miała dostęp do książek Martyny Wojciechowskiej, chętnie zajrzę :)
OdpowiedzUsuńJa także mam dystans do takich książek, ale w tym przypadku warto było zaryzykować. Najbardziej podobały mi się opisy radzenia sobie w skrajnie trudnych i wycieńczających organizm momentach.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Martyne!!!!!!! Od kilku lat mieszkam w Kanadzie i moge powiedziec ,ze to kiedys byl moj "Mount Everest".......mialam okazje w tym kraju doswiadczyc bardzo niskich temparatur , a najnizsza to minus czterdziesci szeesc stopni Celcjusza!!!!! Uwierzcie mi , to jest naprawde ziiiiiiiiiiiimno brrrrrrrrrrrrrrr......i jak sobie pomysle o Martynie tam w gorach , w namiocie , w ekstremalnych warunkach jezeli chodzi o higiene i "normalne" zycie to tymbardziej jestem godna podziwu!!!!!!! Ksiaze ta doslownie mowiac "lyknelam" i jak bede nastepnym razem w Polsce (a mam palny ,ze to sie stanie w tym roku) to zapewne kupie wiecej. Martyna....jestes wielka i podziewiam Cie za odwage i za to ,ze jakos wszystko potrafisz pogodzic!!!!!!!! .................zapewne to nie jest latwe, lecz wielkie!!!!
OdpowiedzUsuńSerdzecznie pozdrawiam , zycze powodzenia w dalszych wyprawach !!!!!!!!!!!!!!
Martna.......jestem z Toba!!!!
Polka mieszkajaca w Kanadzie
Telepie sie z zimna przy temperaturze minus 20, nie wzobrazam sobie minus 46!!! Ja tez wprost polknelam ksiazke. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń