.

.

niedziela, 25 stycznia 2015

Niedzielne smaki

Ostatnio, właściwie to od dłuższego czasu tak się składa, że z racji intensywnego tygodnia pracy, nie mam za bardzo jak gotować na tygodniu. Gdy nadejdzie spokojny weekend nachodzi mnie ochota na zjedzenie czegoś dobrego i pokombinowanie co by tu smacznego zjeść. Lubię celebrować sobotnie i niedzielne śniadania, więc co jakiś czas coś nowego wchodzi do weekendowego menu. Dzisiaj po raz pierwszy jadłam tzw. musli dr. Birchera. Przepis znalazłam przypadkiem podczas przeglądania moich wypieków i od razu mnie zaciekawił z racji niecodziennego wykorzystania płatków owsianych. Wersji przepisu można znaleźć sporo. Podaję wersję, którą ja zrobiłam, ze składników jakie miałam. Receptura ma ponad sto lat. Stworzył ją szwajcar Bircher. Tajemnicą jest, że płatki są surowe, nie gotujemy ich, tylko moczymy przez kilka godzin.

MUSLI BIRCHERA

płatki owsiane ( dodałam też trochę jęczmiennych)
jogurt grecki
sok jabłkowy
mleko ( użyłam sojowego)
banan
granat
suszone śliwki
jabłko

Płatki wsypać do miski, zalać sokiem i mlekiem. Zalać taką ilością, by nie pływały w płynie, ale by mogły napęcznieć. Przykrywamy miskę i odstawiamy na noc do lodówki. Rano dodajemy jogurt, w przepisie niektórzy podają odrobinę miodu, syropu z agawy lub cukru. Ja nie dodawałam żadnej z tych rzeczy, bo dla mnie jest w sam raz smakowo. Jabłko ze skórką ścieramy na tarce, kroimy banana, suszone śliwki i wydłubujemy kuleczki z granatu. Mieszamy i jemy. Pyszota jak dla mnie :) Wchodzi do stałego śniadaniowego naszego menu. Najfajniejsze jest to, że przepis jest uniwersalny. Takie płatki będą świetnie komponowały się z różnymi owocami. Już się nie mogę doczekać wersji z truskawkami i jagodami.


Jadłam musli na śniadanie, ale równie fajnie byłoby nie mieszać wszystkiego razem, tylko poukładać warstwowo w pucharku i podać jako deser. Smacznie i zdrowo. Same plusy :)

Po takim śniadaniu trzeba zjeść dobry obiad. Były gotowane ziemniaki, łopatka ( wcześniej obtoczona w mące i zrumieniona z obu stron, a potem duszona pod przykryciem z kilkoma ząbkami czosnku, majerankiem, kurkumą, papryką, pieprzem czarnym, ziołowym, solą i liściem laurowym), do tego sałatka z kilku rodzajów sałat z suszonymi pomidorami, słonecznikiem, rzeżuchą, odrobiną octu jabłkowego i oliwą z olejem, którymi były zalane pomidory.


Zimą takie świeże warzywa kuszą smakiem. Pomidory o tej porze roku są niesmaczne, ale sałata jest dobra, a z tymi dodatkami jest świetna.


Misa to nowy-stary nabytek. Nowy, bo mam ją od niedawna. Stary, bo misa ma ponad 30 lat i rodzice dostali ją na ślub. Mama dała mi jedną dużą i dwie mniejsze, taki sam zestaw dostała siostra i identyczny zostawiła sobie mama.


Na kiełki miałam chęć od pewnego czasu. Podobno są bardzo zdrowe, no i mam cos świeżego w środku stycznia. Rzeżucha dobrze komponuje się z sałatą, pasuje też do kanapek. A to moja super nowoczesna kiełkownica. Mimo braku słońca, roślinki wyrosły.


poniedziałek, 12 stycznia 2015

Walter Moers, Labirynt śniących książek

Kto czytał pierwszy tom czyli Miasto śniących książek, ten wie co w trawie piszczy. Kto nie czytał, temu ciężko wyjaśnić w dwóch słowach fenomen Moersa. Nie przepadam za fantastyką, ale w tę książkę wsiąkłam mimo, że bohaterowie to najróżniejsze istoty jak smoki lubujące się w twóczości literackiej, robakiny brylujące wśród elit kulturalnych i finansowych, wolpertingi czyli psy chodzące na dwóch nogach przejawiające wszelkie ludzkie cechy czy moje ulubione buchlingi z jednym okiem na długiej szyi. Niekwestionowanym głównym bohaterem jest Księgogród, czyli miasto które książkom podporządkowało prawie każdy aspekt życia, raj dla koneserów czytania i tworzenia literatury. Książka od pierwszych stron wciąga w swój wykreowany świat. Ogromnym plusem jest też kwestia edytorska. Dokładne rysunki samego Moersa, który jest także autorem komiksów, zastosowania różnych rodzajów, wielkości i najróżniejszych urozmaiceń czcionek sprawia, że książka jest jeszcze bardziej interesująca. Miasto śniących książek czytałam kilka razy. Znam i mam na półce wszystkie tomiszcza Moersa, bo każdy z tych tytułów liczy sobie kilka centymetrów słusznej grubości.

 

Labirynt śniących książek to kontynuacja Miasta... Wspaniale było wrócić do Księgogrodu z po 200 latach będąc prowadzonym przez tego samego, choć dojrzalszego smoka i słynnego pisarza Hildegunsta Rzeźbiarza Mitów. Księgogród to to samo miasto, ale jakże się zmieniło przez te stulecia, jakże rozrosło. Autor zapewnił mi miłą lekturą, nie licząc przydługich i jak dla mnie odstających od treści książek za długich dywagacji o lalalizmie. Jako fanka Księgogródu z poprzedniego tomu i wszechobecnych ksiąg wolę koncentrację na książkowych motywach niż za długie opisy o lalalizmie czyli teatrach lalek, które rozwinęły się w mieście. Uważam, że ten motyw nie pasuje i niepotrzebnie rozrósł się do monstrualnych prawie rozmiarów. Co nie umniejsza faktu iż książka jest świetna i nie mogę się już doczekać kolejnego tomu, bo ten zakończył się słowami:
 
"Tu rozpoczyna się historia".
 
Główny bohater został pozostawiony w sytuacji, gdy nie wiemy co zdarzy się za chwilę. Gdyby drugi tom był już w sprzedaży, to dzisiaj pojechałabym do księgarni, by dowiedzieć się jak dalej potoczy się akcja, bo raptem wczoraj skończyłam czytać Labirynt śniących książek i aż mnie skręca z ciekawości...Muszę uzbroić się w cierpliwość. Na końcu książki Moers zapowiedział, że kolejny tom będzie o buchlingach ( zdjęcie poniżej), z czego się bardzo cieszę, bo rozdział o tych stworzonkach bardzo przyjemnie się czytało, a świat w podziemiach miasto, który wykreował dla nich Moers jest interesujący i przesympatyczny.
 
 
Talent rysunkowy Moersa jest wart podziwu. Niewielu potrafi tworzyć wciągające książki i świetnie je ilustrować, a pisarz spełnia się idealnie w tych dwóch umiejętnościach. Jego rysunki są misterne, realistyczne i bardzo uatrakcyjniają lekturę.
 
 
Ilustracje są czarno-białe w każdej z książek Waltera Moersa, ale wyjątkowe. To się nazywa Talent przez duże T.