Do niedawna nie przepadałam za owsianymi ciasteczkami - powód - nie miałam dobrego przepisu. Odkąd poszukuję innych receptur na słodkości odkrywam wiele nowych blogów i świetnych pomysłów. Postanowiłam przetestować ciasteczka owsiane z bloga zufikowo z tego przepisu, akurat miałam wszystkie składniki w domu, więc dosłownie kilka dni po znalezieniu przepisu wzięłam się za pieczenie. Przyznam, że lekko się stresowałam. Okazało się, że całkiem niepotrzebnie, bo wyszły świetne. Jak dla mnie to idealne połączenie słonecznika, wiórek kokosowych i miodu. Przepis zmieniłam o tyle, że nie podprażyłam słonecznika. Ciasteczka są wyśmienite. Zajadałam się nimi jak szalona.
Zachęcona sukcesem postanowiłam sprawdzić ten przepis. Znowu prym wiodły płatki owsiane, tym razem z masłem orzechowym, kakao i polane rozpuszczoną mleczną czekoladą. Trochę za długo przetrzymałam je w piekarniku i pierwszego dnia były odrobinę za suche, w kolejne dni nabierały wilgotności i były coraz lepsze. Trzymałam je pod przykryciem, by nie wietrzały. Co za zapach unosił się, gdy podnosiłam klosz, dominował aromat masła orzechowego i kakao. Pyszności. Oba przepisy wejdą na stałe do mojej kuchni.
Cały czas sporo czytam i przyznam,że nie miałam szczęścia w wyborach dwóch tytułów. Mam stary egzemplarz W 80 dni dookoła świata Juliusza Verne'a. Latami zaczytywałam się w jego powieściach o rozbitkach. Szczególnie ukochałam Tajemniczą wyspę, nie zliczę ile razy do niej wracałam. Jednak W 80 dni... mnie nie zauroczyło, wręcz przeciwnie bo zmęczyło i w sumie czytałam, aby doczytać do końca, a nie z zainteresowania co będzie dalej. Mało sympatyczny główny bohater Fileas Fogg, który bez żadnego zainteresowania przemierzał świat, aby tylko wygrać zakład, nie poprawiał sytuacji. Nie polecam, ale nadal zachęcam każdego do lektury Tajemniczej wyspy - jak dla mnie to tysiąc razy lepsze niż wszystkie filmy o rozbitkach.
Jako wzrokowca łatwo mnie skusić okładką... Przyznaję się bez bicia. Różnie na tym wychodzę, raz lepiej, raz gorzej. Podczas niedawnych zakupów wybrałam między innymi Klub porcelanowej filiżanki Vanessy Greene. Podoba mi się pomysł, bohaterki są sympatyczne, jest szczęśliwe zakończenie. Nie wiem czy wspominałam, ale nie lubię złych zakończeń w książkach. Klub jest typowym kobiecym czytadłem ( w pozytywnym słowa tego znaczeniu, bo nie jest ckliwie i różowo), ciepłym, dobrym na poprawę humoru. Nie czułam fajerwerków, ale nie zawsze trzeba je czuć, by być zadowolonym z lektury. Przyznam, że autorka mnie kompletnie zaskoczyła z wątkiem małżeńskim jednej z bohaterek. Motyw filiżanek jest kobiecy i jest ciekawie przedstawiony.
Niestety ostatnia lektura mnie zawiodła i to bardzo. Chodzi o Smak szczęścia Santy Montefiore. Wcześniej czytałam Francuskiego ogrodnika i przyznam, że mile wspominam tamten tytuł, jednak Smak szczęścia już nie. Po pierwsze raziło mnie opisywanie na każdym kroku marek i projektantów odzieży, obuwia i torebek Angeliki i jej przyjaciółek. Nie mam nic przeciwko opisywaniu życia bogatych ludzi, ale robienie tego poprzez metki ich rzeczy jest jak dla mnie kompletną pomyłką. Tym bardziej, że naprawdę było to nagminne, w pewnym momencie zaczęło mi już działać na nerwy. Poza tym książka kręci się bowiem wokół tematu zdrady małżeńskiej. Angelika powoli zaczyna się fascynować i stopniowo zakochiwać w pewnym mężczyźnie, którego oczywiście idealizuje i którego porównuje do męża. W tym porównaniu blado wypada mąż jako ten znany, nie wywołujący motylków w brzuchu, a ostatnio zaniedbujący żonę. Kobieta bez większego przemyślenia rzuca się w romans, którego potem oczywiście żałuje. Nie urzekło mnie nic w tej książce, nawet tak podziwiana przez Angelikę Republika Południowej Afryki. Opisy przyrody czy miejsc mi się nie podobały, a lubię dobre opisy. Kompletnie nie podobała mi się książka. Oceniam ją jako słabą.